Osiem

Ostatecznie ustalono, że warto przeprowadzić prowokację.
Dagmarze od początku wydawało się to wyjątkowo głupim pomysłem, ale co poradzić, skoro została przegłosowana, a i tak nie miała w zanadrzu żadnego lepszego rozwiązania. Nie przeszkadzało jej to jednak marudzić, że nikt nie liczy się z jej zdaniem, kiedy przyjaciele tworzyli szczegółowy plan działania.
— Dzieci i kuternogi głosu nie mają — złośliwie chciał ją uciszyć Lenny, ale jedynie sprowokował Dagmarę do jeszcze głośniejszego marudzenia.
Była zdecydowana udawać głęboko urażoną tą uwagą, ale postanowienie poszło w las, kiedy Lenny poprosił, żeby poćwiczyła z nim rolę do przedstawienia. Czy mogłaby przepuścić taką komedię?
Ćwiczyć zaczęli jednak dopiero wtedy, kiedy całe towarzystwo, łącznie z Sanna-Leeną, ulotniło się z pokoju, więc nie było nawet w połowie tak wesoło, jak spodziewała się Dagmara.
— Potwór wielki terroryzuje wieśniaków na włościach twego ojca, najdroższa. Nie ma innej osoby niż ja bardziej godnej oswobodzić twe królestwo od rychłej i nieuchronnej zguby. Obiecuję ci, najdroższa, że trzy zachody słońca nie miną, a ja będę znowu u twego boku! — mówił Lenny, nie mogąc powstrzymać się od robienia bardzo zbolałej miny.
Chwilę trwało, zanim Dagmara przestała się krztusić ze śmiechu.
— Ale książę, to jest tak niebezpieczne! — przeczytała z kartki, udając bardzo przejętą złym losem czyhającym na dzielnego księcia.
Akcja dramatu rozgrywała się w średniowieczu, chociaż powstał on kilka stuleci później. Dzielny książę Ragnvald, chcąc zasłużyć na rękę pięknej córki króla, księżniczki Leonardy, wyprawił się na dalekie północne stepy, aby zabić potwora, którego lękał się cały kraj. Całość mogłaby być całkiem interesująca, gdyby autor nie zrobił z Ragnvalda wymoczka w pełnym tego słowa znaczeniu, ani nie miał tendencji do tworzenia wzniosłych, patetycznych dialogów, które w rezultacie brzmiały po prostu śmiesznie. Dagmara miała czasami poczucie, że autor nie napisał tego na poważnie i musiał się bardzo zdziwić, kiedy tylu ludzi okazało się zachwyconych jego dziełem. Próbowała sobie wmawiać, że kiedyś może naprawdę posługiwano się takimi wyrażeniami, ale nie mogła uwierzyć, że książka ta została uznana za arcydzieło.
Za to wyraźne uwielbienie, którym dyrektor szkoły obdarzał ten dramat, wyglądało dosyć dziwnie, kiedy połączyć je z faktem, że i on i książę Ragnvald nosili takie samo imię.
— Leonardo moja najdroższa! Sam ogień piekielny nie jest mi straszny, kiedy… Nie, ja nie mogę. Nie mogę! — Lenny najpierw trzasnął się w twarz scenariuszem, a potem rzucił go na podłogę.
Dagmara nie mogła już dłużej powstrzymać śmiechu. Pół godziny odczytywania przygłupich dialogów i oglądania zmarnowanej miny Lenny’ego nie oszczędziłoby nikogo. Przyjacielski obowiązek nakazywał spróbować go jakoś pocieszyć, ale naprawdę nie wiedziała jak.
— Lenny — wykrztusiła w końcu. — Oni wszyscy naprawdę wiedzą, że to kompletne głupoty. Naprawdę się nie przejmuj.
Ale Lenny chyba jej nie słuchał.
— Po co ja się na to zgodziłem? — pytał, łapiąc się za głowę.
— Ty się nie zgodziłeś — przypomniała Dagmara, przeglądając dalszą część tekstu. — Różowa Lala nie dała ci wyboru.
— Ale mogłem coś powiedzieć, prawda? — marudził dalej Lenny, a dziewczyna pomyślała, że jako Mistrzyni Marudzenia ma poważną konkurencję. — A może jest jeszcze jakaś szansa, co? Może też powinienem skręcić nogę?
Nadzieja w jego głosie zdecydowanie nie powinna śmieszyć Dagmary.
— Myślę, że bardziej wiarygodnie będzie, jeśli porwą cię kosmici.
Wolała nie proponować, żeby rzucił się na pożarcie paskudnemu stworowi czającemu się w trawach wokół Rukatunturi, bo Lenny jeszcze gotów byłby wziąć to na poważnie. Chociaż z drugiej strony – byłby spokój.
Co najdziwniejsze, Dagmarze nigdy nie przyszło do głowy, że jej przyjaciele chcieliby czasem mieć trochę spokoju także od niej.
— A wiesz, co jest najgorsze? — Dagmara pokręciła głową. — Nie dość, że cała szkoła będzie na mnie patrzeć, to jeszcze wszystkie te głupoty muszę wyznawać Karli.
— A co jest nie tak z Karlą? — spytała zdziwiona dziewczyna.
Odtwórczyni Leonardy była chyba jedyną osobą w tej szkole, która wykazywała jakieś pozory rozsądku i normalności. Przynajmniej takie miała o niej zdanie Dagmara, dopóki tamta nie przyjęła głównej roli w tak bzdurnym przedstawieniu. Bo w przeciwieństwie do Lenny’ego, nie trzeba było jej zbytnio przymuszać.
— Jest taka… — Lenny zamyślił się na chwilę. — Rozsądna. Albo… nie wiem, zawsze powie coś takiego, że czuję się przy niej jak ostatni kretyn.
Czyli ogólniej mówiąc, Karla była za mądra jak na jego gust.
Dagmara machnęła lekceważąco ręką.
— Marudzisz — powiedziała. — To bardzo sympatyczna dziewczyna.
— Nie zaszkodziłoby jej, gdyby była ładniejsza — mruknął Lenny, zbierając swój scenariusz z podłogi.
Dziewczyna prychnęła głośno.
— Baran z ciebie, wiesz?
— Wiem. — Lenny wyszczerzył zęby w uśmiechu, a Dagmarze zrzedła mina na myśl, że jej obelga była wyjątkowo nietrafiona.
Bo Lenny naprawdę był baranem. Zodiakalnym.
— Dobra, księciu — rzekła dziarsko. — Bądź mężczyzną i wracaj do tego głupiego…
Drzwi otworzyły się z hukiem.
Na progu stał Jonatan, dysząc jakby właśnie ukończył maraton. Albo biegł z parteru na trzecie piętro.
— Stary, gdzieś ty był całe popołudnie? — spytał Lenny, szczęśliwy, że może jeszcze na chwilę odłożyć moment zagłębienia się w scenariusz.
— Bliźniaczka… — wydusił Jonatan, nie zwracając uwagi na Lenny’ego. — Bliźniaczka…
— Co bliźniaczka? — zdziwiła się Dagmara. — Która?
— Hanna. Pobili ją w bibliotece.
— Że co? Książką ją pobili? — spytał głupio Lenny, przez co Dagmara trzasnęła się ręką w czoło.
— Nie wiem, baranie — warknął zniecierpliwiony Jonatan. — Zebranie jest w sali jadalnej, wszyscy mają tam zaraz przyjść. — I wypadł z pokoju.
— Super! Nie muszę się tego uczyć! — krzyknął radośnie Lenny, za nic mając tragiczny stan, w jakim prawdopodobnie znajdowała się Hanna, skoro dyrektor urządził zebranie. Poleciał za kolegą, zanim Dagmara zdążyła się stoczyć z łóżka.
— Czekajcie na mnie! — Szła najszybciej, jak tylko mogła, ale i tak korytarz zdążył już opustoszeć. Wszyscy zbiegli na dół, zresztą wciąż słyszała tupot stóp na stopniach.
Usiadła na szczycie schodów, wiedząc, że schodzenie na parter nie ma sensu. Zanim tam dotrze, zebranie zdąży się skończyć.
— Będziecie czegoś ode mnie chcieli —  marudziła pod nosem.

— Kto jej to dał? — ryknął Roger.
Zabrzęczał metal, kiedy rzucił na stół rękawicę zdjętą chwilę wcześniej z drobnej rączki Marianny. Sama dziewczynka wisiała w powietrzu, trzymana przez Nataszę za kołnierz.
Była z siebie zadowolona jak nigdy.
— Ty jej to dałeś? — wrzeszczał Roger na bardzo zmieszanego Anatola. Podstarzały duch nerwowo zerkał to na Mariannę, to na upiorną rękawicę.
— Ja nic nie zrobiłem! — usprawiedliwił się Marian, oczywiście profilaktycznie, gdyby ktoś zechciał go o coś oskarżyć. Chłopiec usadowił się w kącie, poza zasięgiem Rogera i przyglądał całej awanturze.
— Bo wiesz — wyjąkał Anatol, kuląc się w sobie. Chociaż i on, i Natasza byli od Rogera starsi zarówno ludzkim wiekiem, jak i czasem spędzonym jako duchy, przywódca bandy cieszył się dużym autorytetem. — Roger, ja nie chciałem, żebyś się denerwował.
— No to ci się udało — warknął Roger.
— Bo mi się wtedy troszkę… przysnęło — ciągnął Anatol, tym razem nerwowo zerkając na Nataszę, której mina nie wyrażała niczego. Starszy duch z nerwów zaczął wykręcać sobie palce. — Wtedy, co siedziałem w tych krzakach i czekałem na dzieciaki, żeby je postraszyć potworem. No i jak się obudziłem… — przełknął ślinę — to już nie było tych cholernych kluczy od kufra!
Marianna zachichotała tak, że nawet Rogerowi ciarki przeszły po plecach.
Duch sunął w powietrzu w tę i we w tę, zastanawiając się, co powinien uczynić w tej sytuacji.  Oczywiście należało koniecznie jakoś ukarać Mariannę, ale co dalej? Umowa była jasna: nie mogą robić krzywdy uczniom. Złamali ją już dwa razy. Mogli utrudniać im egzystencję drobnymi psikusami, kradzieżami przedmiotów, które i tak w końcu wróciłyby do właścicieli, dezorganizacją szkolnego życia. Nawet wypadek tej dziewczyny sprzed kilku dni nie miał być tak tragiczny w skutkach. Miała sobie narobić jedynie parę siniaków, nie ich wina, że młodzież ma takie słabe kości. Pomysł Anatola z udawaniem chupacabry był nawet zabawny, ale napaść? Taka z zamiarem zranienia? Gdyby żyli, pracodawca pewnie ukręciłby im głowy.
Roger zerknął na Anatola, który wisiał w powietrzu i miał bardzo zbolałą minę.
— Marianna zostaje odsunięta od zadania — powiedział.
— Nie! — pisnęła dziewczynka tak, że gdyby mogły, pękłyby im bębenki w uszach. Zaczęła wrzeszczeć i wygrażać Rogerowi. Natasza ryknęła na nią, żeby się uciszyła, ale to tylko jeszcze bardziej rozjuszyło Mariannę.
— Cisza! — wrzasnął Roger. Dziewczynka umilkła i spojrzała na niego spode łba. — Nie będziesz robić już niczego — zarządził. — Przez ciebie możemy stracić zadanie.
— Wy pierwsi złamaliście umowę! — pisnęła Marianna. Wyrwała się z uścisku Nataszy, który nie był już zbyt mocny i przeniknęła przez ścianę.
— Idź za nią — rozkazał Marianowi Roger. Chłopiec skrzywił się nieznacznie, ale posłusznie poszedł za siostrą. — To co teraz zrobimy? — spytał swoich towarzyszy przywódca bandy. Kiedy nie było między nimi dzieci, mógł nieco spuścić z tonu, chociaż nadal był wściekły.
Anatol miał smutną, skruszoną minę, ale Natasza wydawała się dziwnie zdeterminowana.
— Na razie damy im spokój, oczywiście za wyjątkiem wieczornego psikusa — rzekła, a na jej twarzy pojawił się cień przebiegłego uśmiechu. — Ale na później przyszykujemy coś naprawdę mocnego.

Hanna siedziała obok dyrektora i szkolnej pielęgniarki na podwyższeniu dla nauczycieli. Była śmiertelnie blada, wystraszona i sprawiała wrażenie, jakby najbardziej na świecie chciała zaszyć się w jakimś spokojnym miejscu i otrząsnąć się z szoku. Najwyraźniej dyrektor był innego zdania, bo przez całą swoją długą przemowę zachęcał dziewczynę do szczegółowych opowieści na temat zajścia w bibliotece. W oczy rzucała się też pani Norenberg, która wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać i ogryzała paznokcie z nerwów.
Żenujące przedstawienie, jak nazwał to Lenny, ciągnęło się przez prawie godzinę. Dyrektor kilkakrotnie wrzasnął — przy okazji łapiąc się za serce, zapewne chcąc podkreślić swój podeszły wiek — że jeśli winowajca nie przyzna się do następnego dnia, to wszyscy poniosą konsekwencje. Jakie? Nie powiedział.
Kiedy pan Winter skończył przemawiać, jeszcze raz obrzucił wszystkich srogim spojrzeniem i odszedł do swojego pokoju, mamrocząc o starych, skołatanych nerwach.
Sala wciąż jednak pełna była uczniów dyskutujących o wypadku Hanny. Sama poszkodowana z ulgą zbiegła ze sceny — na tyle, na ile pozwoliło jej uszkodzone, owinięte opatrunkiem ramię — i rzuciła się w ramiona swojej siostry i Sanna-Leeny.
— Strasznie dziwne to wszystko — mruknął Lenny do Mikko, usiłując nie słuchać trajkotania Franceski. Oboje mieli nadzieję, że dziewczyna odczepi się od nich, kiedy znajdzie swoich znajomych, ale niestety nie zanosiło się na to.
Mikko przytaknął, patrząc na Hannę, która prowadzona przez siostrę wychodziła z sali. Zapewne czuła się strasznie. Nie dość, że została zraniona, śmiertelnie wystraszona, to teraz jeszcze wszyscy podziwiali ją jak małpę w zoo.
— A może ona komuś się naraziła, jak myślicie? — dopytywała Francesca, nie dając chłopakom spokoju.
— Myślę, że ma jakieś zatargi z ruską mafią — mruknął Lenny od niechcenia. Ku jego zdziwieniu, Francesca potraktowała ten zarzut bardzo poważnie i niezmiernie się przejęła.
Pomyślał sobie, że chyba nigdy nie spotkał nikogo głupszego.
— Chodźmy stąd, trzeba opowiedzieć Dagmarze — mruknął do Mikko. Przyjaciel skinął głową, a Francesca, ku ich zgrozie, podreptała za nimi.
W holu Mikko o mało nie został stratowany przez dziwacznego człowieka w długim płaszczu i meloniku.
— Dzień dobry, panie Lagrański — przywitał się chłopak, ale mężczyzna jedynie skinął mu głową i skierował się do gabinetu dyrektora. — Nie podoba mi się ten facet — dodał Mikko.
Lenny wyraźnie się zdziwił.
— A niby dlaczego? Wyraźnie leci na Dagmarę, ale ona chyba ma trochę oleju w głowie. A może jesteś zazdrosny? — Spojrzał podejrzliwie na przyjaciela.
Mikko stuknął się w czoło.
— Słuchaj… — Rozejrzał się, czy nikt ich nie słucha, ale w holu było jedynie kilka grupek uczniów, którzy rozmawiali między sobą, a obok nich szła tylko Francesca, która wciąż trajkotała na temat wypadku Hanny. — Ten facet chodzi z bronią. Tam, na tej drodze, chciał mnie zastrzelić — wycedził.
— Mówisz, że to jakiś świr? — mruknął Lenny, mając nadzieję, że Francesca naprawdę ich nie słucha.
— Nie wiem, ale nie podoba mi się, że on się tak włóczy po szkole.
— Chłopcy. — Za ich plecami nagle pojawiła się Sanna-Leena, a zamiast zwykłej, nieobecnej miny miała dziwnie poważny wyraz twarzy. W ręce trzymała zawiniątko. — Hanna znalazła to w bibliotece. Tuż przed atakiem, a wcześniej tego nie było.
Ten rzeczowy ton zupełnie do niej nie pasował.
— A mówisz to nam, bo? — spytał Lenny, przyglądając się niebieskiemu szalikowi w białe esy-floresy.
— Przecież to szalik Fridy! — jęknęła niespodziewanie Francesca, wyrywając Sanna-Leenie znalezisko.
— Właśnie dlatego — odpowiedziała Lenny’emu wróżbitka.
— Nie no — zamarudził. Cała sprawa zaczynała przypominać jakiś kryminał. A Lenny nie lubił kryminałów. — Ja nie mam czasu na takie rzeczy, muszę iść grać wymoczka. — Odwrócił się na pięcie, zamierzają wrócić do pokoju, ale pod tablicą ogłoszeń zrobiło się spore zgromadzenie. — A co to znowu za afera?
— O cholera — powiedzieli naraz Lenny, Mikko i Sanna-Leena, kiedy podeszli bliżej.

Pan Karevik sam nie wiedział, co ma sądzić o tej aferze z wróżbitką.
Od razu po zakończeniu przemowy dyrektora, razem z panią Norenberg i jeszcze jednym nauczycielem od wróżbitów poszedł obejrzeć miejsce zdarzenia.
W bibliotece, za wyjątkiem nielicznych śladów krwi Hanny, nie było niczego, co świadczyłoby o napaści, ani tym bardziej pomogłoby w ujęciu sprawcy. Nikt z nich nie był policjantem, ale oczywiste było, że coś powinno pozostać. Dziewczyna mówiła, że chwilę przed zdarzeniem zepsuła się lampa, jednak teraz działała bez zarzutu. Napastnik musiał wykorzystać chwilową awarię.
Ze spokojem zniósł płacz pani Norenberg, która czuła się winna wypadku Hanny. Ciągle wyrzucała sobie, że zostawiła dziewczynę samą, że jeszcze chwila bez snu by jej nie zbawiła.
Nawet ją rozumiał. Sam pewnie czułby się podobnie.
Wieczór był nieco zbyt interesujący, jak na jego gust, a następnego dnia miała odbyć się pierwsza próba bzdurnego przedstawienia. Pan Karevik miał nikłą nadzieję, że będzie wesoło, ale w tej chwili myślał tylko o spaniu.
Ale żeby nie było zbyt miło, niemal pod samymi drzwiami swojego gabinetu spotkał pana Lagrańskiego.
— Dobry wieczór — przywitał się, przypomniawszy sobie, że akurat jest coś, o czym chciałby porozmawiać z tym człowiekiem. — Co pana sprowadza do szkoły o tej porze?
— Miałem sprawę do dyrektora — odpowiedział wymijająco Lagrański. Obrzucił Karevika niechętnym spojrzeniem. — Przepraszam, ale chyba nie zostaliśmy sobie przedstawieni.
— Mark Karevik, jestem nauczycielem matematyki. — Pan Lagrański skinął głową, ale żaden z panów nie wyrywał się do uścisku dłoni. — Ma pan chwilę czasu?
— Oczywiście, ale odrobinę mi się śpieszy.
Dobrze, będzie się streszczał.
— Nie uważa pan, że posyłanie kwiatów uczennicy, do szkoły, jest odrobinę nie na miejscu?
Twarz Lagrańskiego nie wyrażała niczego.
— Nie uważa pan, że to, komu wysyłam kwiaty, jest moją prywatną sprawą?
— Nie, kiedy w grę wchodzi moja uczennica — powiedział nauczyciel, nieco ostrzej niż zamierzał.
— A czy pan jest jakimś szczególnym nauczycielem?
— Może mnie uznać za opiekuna klasy. — To był lekkie nagięcie rzeczywistości, bo w tej szkole nie funkcjonowało coś takiego. Ale ta klasa zawsze była jego ulubioną, więc interesował się nimi bardziej niż resztą.
— Ach tak. — Lagrański przyjrzał mu się uważnie. — O ile mi wiadomo, panna Dagmara w świetle prawa jest osobą dorosłą.
— Ale wciąż jest uczennicą.
— Nie ma pan powodów do obaw, zapewniam — powiedział oschle Iwan. — Pan wybaczy, ale muszę już iść. Dobrej nocy życzę.
— Oczywiście.
Otwierając drzwi od swojego gabinetu nauczyciel usłyszał jeszcze, jak Lagrański krzyczy na jakiegoś dzieciaka biegnącego korytarzem. Chłopak przeprosił i, ku zgrozie Karevika, najwyraźniej miał do niego jakąś sprawę.
— Panie Karevik — wydyszał uczeń, kiedy wreszcie przystanął.
— Co się stało? — A tak liczył na chwilę spokoju.
— Musi pan coś zobaczyć.

Nigdy wcześniej nie widziano pana Karevika tak wściekłego.
W ogóle nie widziano go wściekłego, ale i tak wszyscy uczniowie, którzy jeszcze siedzieli w holu wyczuli, że należałoby usunąć się z drogi. Chociaż nauczyciel jedynie stał i wpatrywał się w rozwieszone na tablicy ogłoszeń testy z matematyki — wszystkie, jakie do tej pory ułożył — to i tak czuło się jego złość.
Po chwili odwrócił się na pięcie i odszedł, nie mówiąc nic, ale jego mina była bardzo zacięta.
W holu wybuchła wrzawa, uczniowie przepychali się jeden przez drugiego, żeby popatrzeć na skradzione testy, a przede wszystkim spekulowano, kto mógłby dopuścić się tak haniebnego czynu.
W tej sytuacji chyba jedynie do uszu Mikko dobiegł ostry dźwięk telefonu. Chłopak odebrał, z zadowoleniem stwierdzając, że to do niego.
Przez chwilę słuchał, co ma mu do powiedzenia redaktor pisma prowadzonego przez organizację, do której należał, a potem odłożył telefon i przez chwilę stał z zszokowaną miną.
Bo nikt nie chciał od niego żadnych artykułów, tym bardziej na już. Został wrobiony.

***

To opowiadanie pisze się, pisze i nie chce skończyć. Mam jeszcze dwa rozdziały w zapasie ale ułożenie sensownego zakończenia idzie mi średnio.
Wszelkie zaległości nadrobię jutro, bo dzisiaj już mnie musk boli ;<
Pozdrawiam!

6 komentarzy:

  1. Przeczytałam ^^. I wiesz co? Bardzo fajny był ten rozdział, wcale nie widać, abyś miała jakieś problemy z pisaniem. Szkoda, że już tak mało do końca, ale jak kiedyś pisałam, lepsze krótsze opowiadanie, a skończone, niż planowanie długiego i porzucenie w połowie. Ja zawsze zaczynałam tasiemce i nigdy nie umiałam skończyć :/.
    Jeej, ale ci zazdroszczę, że umiesz pisać takie zgrabne, naturalne dialogi! Wiesz, że jestem miłośniczką opisów, opisy to coś przecudownego, ale nie mogę wyjść z podziwu, jak zgrabnie piszesz dialogi. Naprawdę się idzie wczuć i są takie adekwatne do twoich bohaterów, serio.
    Współczuję Lenny'emu, że musi grać w takim przedstawieniu i robić z siebie idiotę przed całą szkołą ^^. Ale coś czuję, że to właśnie przedstawienie może być taką sceną kulminacyjną i może to tak duchy planują urządzić jakąś szczególną psotę?
    Wgl widzę, że znowu się pojawiły ^^. Czyli to straszydło w krzakach, które uwidziała Dagmara, to też ich sprawka? I napaść na Hannę w bibliotece też? Wgl, w tym momencie to się ciut groźnie zrobiło, mimo, że to opowiadanie raczej komediowe. Z tym artykułem Mikko to pewnie też może być ich sprawka.
    Ten Lagrański wydaje mi się dość podejrzany. Ewidentnie interesuje się Dagmarą, może nawet ona mu się faktycznie podoba, skoro wysłał jej kwiaty? I fakt, że tak często przychodzi do szkoły...
    Mało tutaj było naszej kochanej Marudy, troszkę nawet mi jej brakowało, ale liczę, że w kolejnych rozdziałach jeszcze będzie jej trochę.
    Jak zwykle wyszło fajnie, czasem przyjemnie sobie poczytać coś zabawnego, zawsze jakaś odmiana po fickach, zwłaszcza, że piszesz naprawdę barwnie i przystępnie do czytania. Czekam na next i życzę weny, bo szkoda by było, gdybyś znowu wymiękła tuż przed końcem historii ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. Łyso mi, że nie jestem pierwsza. Normalnie masz zakaz publikowania, kiedy nie mam czasu na skomentowanie. Nie no, żartuję xD Musisz zmienić datę następnego rozdziału. Teraz już nie żartuję ;D
    Jestem z siebie dumna, bo znalazłam błąd, a już myślałam, że żadnego nie wypatrzę!
    "Miała sobie narobić jedynie parę siniaków, nie ich wina, że młodzież ma taki słabe kości." - takie ^^
    O, i jest następny, a nawet dwa <3 Małe rozbebeszanko jest dobre na samopoczucie ^^
    "Anatol miał smutno, skruszoną minę, ale Natasza miała dziwnie zdeterminowaną minę." - smutną i powtórzenia 'miała' i 'minę'.
    "Ten rzeczowy ton zupełnie do niej pasował." - mam wrażenie, że tutaj miało być, że ten ton do niej NIE pasował. No chyba że jest dobrze? Jak tak, to się kajam.
    " — O cholera — powiedzieli naraz Lenny, Mikko i Sanna-Leena, kiedy podeszli bliżej.
    Pan Karevik sam nie wiedział, co ma sądzić o tej aferze z wróżbitką." - a czy między tymi zdaniami nie powinno być entera?
    "Chłopak odebrał, z zadowoleniem stwierdzając, że do to niego." - to do, a nie do to xD

    Ale fajny rozdział ]:-> I kwikaśny w dodatku.
    Marudzenie Dagmary jest naprawdę urocze, ciągle mi go mało. Kuternogi i barany to były dwa kwiki. A już przy wypowiedzi księcia prawie płakałam ze śmiechu, dlatego też mam dla ciebie bardzo złą wiadomość. Dobrze ci wychodzi pisanie patetycznych wypowiedzi, przykro mi. ;D Jeśli kiedyś będę pisała fragment jednego z romansideł Pil, to będziesz mi musiała pomóc. xD
    W ogóle to nie spodziewałam się, że Lenny jest taki płytki - mądra dziewczyna fe, tylko ładna się nadaje. Powtórzę więc jeszcze raz i będę to powtarzać do śmierci - TEAM MIKKO!!
    Psikus duchów był wybitny! Chciałabym, żeby ktoś tak zrobił z moimi testami z matmy. Grunt, że nauczyciel musiałby przełożyć sprawdzian, żeby napisać nowy test. Ale to ciekawe, że psikusy zwykle tyczą się uczniów, a tutaj żarcik był raczej wymierzony w nauczyciela. Czyżby Roger i spółka postanowili poszerzyć swój zakres działań? :D
    Szkoda mi Hanny, dobrze, że skończyło się tylko na ramieniu. No i biedny Mikko. Tyle zadymy było z tymi artykułami, a to go duchy wrobiły. Oj, niedobre duchy, niedobre.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie udało mi się nadrobić zaległości w czytaniu i jestem tak zadowolona! To opowiadanie jest tak lekkie, przyjemne i jednocześnie dobrze przygotowane, ma składną fabułę, wciąga... ach. Zazdroszczę.
    Trochę mi podniosłaś ciśnienie tą Karlą, bo wiesz, jaki mam sentyment do Lenny'ego.
    Czuję się jednak trochę zagubiona, bo nie mam pojęcia, dokąd cała historia zmierza, jaki będzie finał, kto i w jaki sposób dojdzie do tego, co tak naprawdę dzieje się w szkole. Tym bardziej, że ty piszesz, że tu już bliżej niż dalej do końca, i w ogóle, a tu jeszcze wydaje się być tyle do zrobienia. Włącznie z przedstawieniem, na którego premierę czekam z niecierpliwością.

    Próbowała sobie wmawiać, że kiedyś może naprawdę posługiwano się takimi wyrażeniami, ale nie mogła uwierzyć, że książka ta została uznana za arcydzieło. - A słyszała o Pięćdziesięciu Twarzach Graya? :P
    — Leonardo moja najdroższa! Sam ogień piekielny nie jest mi straszny, kiedy… Nie, ja nie mogę. Nie mogę! — Lenny najpierw trzasnął się w twarz scenariuszem, a potem rzucił go na podłogę. - <3
    — Myślę, że ma jakieś zatargi z ruską mafią — mruknął Lenny od niechcenia. - KWIIK.
    Ja nie mam czasu na takie rzeczy, muszę iść grać wymoczka. - No tak, a to taka poważna rola. Padłam.

    No ale ponieważ nie byłabym sobą, nie czepiając się, to dołączam jeszcze to, co mi się rzuciło w oczy. Naprawdę nie szukałam na siłę, byle się dowalić do czegoś ;P
    Sala wciąż jednak pełna była uczniów dyskutujących o wypadku Hanny. Sama poszkodowana z ulgą zbiegła ze sceny — na tyle, na ile pozwoliło jej uszkodzone, owinięte opatrunkiem ramię — i rzuciła się w ramiona swojej siostry i Sanna-Leeny. - To wtrącenie mi się trochę nie klei: w czym przeszkadzało jej to ramię? W zbieganiu ze sceny czy w uldze? Ani jedno, ani drugie nie jest jakoś uwarunkowane urazem ręki. W końcu to nie był jakiś szaleńczy bieg, ramię by na tym nie ucierpiało. Co innego, gdyby była ranna w nogę. W każdym razie: nie rozumiem. Być może coś mi umyka, nie mówię nie.
    — Nie no — zamarudził. - Według mnie "marudzić" nie ma formy dokonanej w tym znaczeniu. Marudzić można do woli, zamarudzić możesz podczas marszu, kiedy straszny z ciebie maruder :P To mi się też rzuciło w oczy w poprzednich rozdziałach. A w ogóle, radziłabym poszukać parę synonimów. Może "gderał" albo coś w tym stylu. Ja rozumiem, że oni są wszyscy strasznie marudni, ale takie natężenie jednego słowa tylko to pogłębia ;)
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  4. W mojej szkole zawsze było mnóstwo chętnych do grania w przedstawieniach, ale te z kolei nie miały tak patetycznych i sztucznych dialogów, jak te z przedstawienia w Twoim opowiadaniu, więc wcale się nie dziwię, że dla Lenny'ego granie głównej roli okazuje się być męczarnią. Coś tak czuję, że ten naprawdę wielki numer duchów odbędzie się właśnie w dzień premiery. Bo jak mogłyby przepuścić taką okazję?
    Czyli wypadek Dagmary to ich sprawka, tak samo terminy naglące Mikko, kradzieże i, oczywiście, pobicie Hanny. Nieźle się rozkręcili i wcale nie przypominają Kacpra, czy innych przyjaznych duchów. Chociaż wykradnięcie testów z matematyki zdecydowanie im się udało, z czym penie nie zgodziłby się sam nauczyciel, który musi teraz układać pytania od nowa :>
    Sprawa Iwana wciąż pozostaje największą zagadką. Ciekawe jaką miał sprawę do dyrektora i czy przypadkiem nie znajdował się w szkole z zupełnie innej przyczyny?
    Jak zwykle podobał mi się humor, a moim faworytem jest tekst o baranie.
    Pozostaje mi życzyć Ci mnóstwa weny.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dość długo mnie nie było, ale już wróciłam i pomału wszystko nadrabiam. Wpadłam też do ciebie.
    Rozdział bardzo mi się podobał. Czyli jednak to wszystko wina duchów! Wiedziałam, wiedziałam! Dobra nie wiedziałam, ale przeczuwałam to. W sumie to ta banda coraz bardziej mnie przeraża. Przecież pobicie uczennicy nie można zaliczyć do jakichś błahych żarcików. Trochę przesadzili. I jaki mają cel w straszeniu i uprzykrzaniu życia ludziom? Może znudziło się im wieczne życie i po prostu szukają jakiejś rozrywki? A może nie? Może jednak o coś więcej tutaj chodzi. Nie mam pojęcia.
    I co to za wielki numer, który planują wywinąć? Czyżby miało to coś wspólnego z przedstawieniem organizowanym w szkole.
    Biedny ten Lenny :P Sama często biorę udział, a raczej brałam w podstawówce i gimnazjum w różnych przedstawieniach. Lubiłam to, więc z początku nie rozumiałam niechęci chłopaka, ale jak przeczytałam kwestie, które przyszło mu wygłaszać... Ojej :P
    No nic, z uwagą będę śledzić ciąg dalszy tej historii. Wielbię bowiem twój humor i za nic nie przegapię okazji do przeczytania twojej twórczości :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. No, ostatnio odwiedzam blogi, które czytam i nadrabiam rozdziały, więc tutaj też wpadłam. Uwielbiam ten humor, bo to taki lekki, że się uśmiechamy do siebie, a do tego to nie są takie "śmichy-chichy". Ha, wiedziałam, że duchy mają w tym udział! No przecież nie bez powodu były w tym prologu.

    Aż mi się szkoda Lenny'ego zrobiło. Pamiętam, że jak miałam coś grać w przedstawieniu szkolnym, to przeżywałam wielkie bóle, zwłaszcza że to zwykle idiotyczne przedstawienia.

    Życzę Ci pomysłu na zakończenie i czekam na kolejny rozdział. ^^

    OdpowiedzUsuń

Nie akceptuję spamu. Żadnego.
Reklamy kasuję, a spamiarzy ścigam.

Obserwatorzy