Siedem


Dwa dni później Dagmara obudziła się tak gwałtownie, jakby ktoś ryknął jej prosto w ucho.
Przez chwilę próbowała pozbyć się z umysłu niewyraźnych obrazów, będących pozostałością po strasznie chaotycznym i absurdalnym śnie, w którym główną rolę grał paskudny, psowaty stwór.
Chyba już nigdy nie będę włóczyć się po nocy, pomyślała, siadając. Przez chwilę nie wiedziała, dlaczego prawa noga jej tak ciąży – wciąż nie przyzwyczaiła się do dość ciężkiej szyny gipsowej, która doprowadzała ją do szału już od pierwszych chwil.
W pokoju panował półmrok, bo Sanna-Leena wychodząc na zajęcia nie rozsunęła zasłon, ale nawet zrobienie tego nie pomogło. Na zewnątrz panowała szarówka, niebo było całkowicie zachmurzone, no i wydawało się, że ziemia przykryta jest szronem, ale z tej odległości Dagmara nie mogła tego ocenić. Z irytacją stwierdziła, że świat się kończy, skoro świta dopiero o ósmej rano i pokuśtykała w stronę łazienki. Nawet nie spojrzała na kanapki i zimną już herbatę, którą przyniosła jej Sanna-Leena. Mimo wszystkich waśni — a może właśnie przez nie — była wdzięczna współlokatorce za okazywaną troskę, bo wróżbitka bardzo się zmartwiła usłyszawszy o wypadku Dagmary. Gdyby dziewczyna miała w obecnym stanie trzy razy dziennie schodzić do jadalni położonej trzy piętra niżej, pewnie umordowałaby się za wszystkie czasy. Wprawdzie lekarz w szpitalu, do którego zawiózł ją pan Lagrański, oświadczył, że wystarczą jej dwa, trzy dni leżenia i nie obciążania nogi, ale dziewczyna wiedziała, że później i tak będzie notorycznie spóźniać się na lekcje. Próbowała wyprosić zwolnienie na trochę dłużej, ale chirurg był wyjątkowo nieprzyjemny.
Nic jednak nie równało się z wykładem, jaki Dagmara i Mikko otrzymali od dyrektora jeszcze tego samego wieczoru. Pana Wintera nie obchodziło, że dziewczyna jest poszkodowana, a obydwoje zmęczeni, więc przez ponad godzinę rozprawiał na temat ostrożności, odpowiedzialności, rozkładzie autobusów wiszącym w szkolnym holu i budkach telefonicznych w mieście, z których każdy normalny człowiek skorzystałby w razie potrzeby. Zakończył, grożąc, że następnego dnia zadzwoni do rodziców i powie o wszystkim. Dagmara wolała się powstrzymać od stwierdzenia, że jedyną reakcją jej rodziców będzie zapewne przysłanie jej cieplejszych butów bez obcasów.
Kolejną, dość żenującą sprawą okazał się fakt, że następnego dnia po wypadku pan Lagrański przysłał jej wielki, kolorowy bukiet kwiatów. Sztucznych — na pewno przez to, że prawdziwe dość szybko umarłyby z braku światła. Z braku lepszego miejsca prezent został ustawiony na biurku, gdzie bezustannie kłuł Dagmarę w oczy, więc w końcu przestawiła poduszki tak, żeby leżeć tyłem do niego. Była bardzo wdzięczna nieoczekiwanemu wybawcy — zwłaszcza, kiedy przypomniała sobie paskudnego stwora — ale nie do końca wiedziała, co myśleć o takich prezentach.
Jedyny pozytyw pojawił się w tym, że noga nie była złamana.
— Siedzieć i nie denerwować się, łatwo mu mówić — mruknęła, kiedy wróciła z łazienki i wtoczyła się z powrotem na łóżko. Mogłoby się wydawać, że uziemionej dziewczynie dokuczać będzie nuda, ale ona cieszyła się z faktu, że ma trochę świętego spokoju i może odpocząć. I nadrobić zaległości w nauce, ale w przypadku botaniki, a później też i alchemii skończyło się jedynie na sięgnięciu po podręcznik.  Zamiast do zdobywania wiedzy na temat użytecznych w alchemii roślinach północnego klimatu jej mózg uparcie domagał się powrotu do tematu, na który poprzedniego wieczoru dyskutowały z Sanna-Leeną.
W szkole był złodziej i należało wreszcie coś z tym zrobić.

— Naprawdę myślisz, że to może być ktoś z  uczniów? — spytał Mikko, przysuwając sobie krzesło do łóżka Dagmary.
Po południu dziewczyna zwołała wszystkich swoich przyjaciół, aby również z nimi przedyskutować sprawę kradzieży. Przeprowadzony przez Mikko krótki wywiad środowiskowy wskazywał na to, że w ciągu ostatnich kilku dni wydarzyło się w szkole więcej niż kiedykolwiek. Tajemnicze zniknięcia różnych mniej lub bardziej cennych rzeczy, drobne psikusy w postaci kartek powyrywanych z podręczników i powsadzanych w inne, stołki łamiące się nawet pod najchudszymi z uczniów, a także samoczynne podpalenie się antycznej komody w holu – to wszystko zaczynało powoli doprowadzać wszystkich do szału. A nawet coraz częściej w rozmowach w jadalni czy na korytarzu dało się słyszeć narzekanie na niezbyt fortunne, nowe położenie szkoły.
Bądź co bądź rozmowa nie zapowiadała się fascynująco: ledwo Lenny wszedł do pokoju, wygodnie usadowił się w nogach łóżka Dagmary i zaczął drzemać, najwyraźniej strasznie zmęczony swoją nową rolą księcia – szkolnego celebryty. Lub też pośmiewiska, zależy kto jak na to patrzył. Sanna-Leena jak zwykle zaczytała się w jakiejś książce i zapomniała o całym świecie, Mikko był strasznie sceptyczny, a Jonatan  znowu gdzieś się zawieruszył.
— No to kto, twoim zdaniem, jest odpowiedzialny za to wszystko? — spytała złośliwie Dagmara, przeżuwając orzeszki ziemne zakupione podczas feralnej wycieczki do Rukatunturi. — Pokojówka?
— Przecież tu nie ma żadnych pokojówek — zwrócił uwagę Mikko.
— To pytanie retoryczne było — mruknęła Dagmara, rzucając orzeszkiem w Lenny’ego. Ten, dziwnym trafem przebudził się z drzemki niemal w ostatniej chwili, aby złapać fistaszka.
— A szkoda, że nie ma — narzekał, przeciągając się i ziewając szeroko. — Nie musiałbym wszystkiego robić sam.
Mikko prychnął z rozbawieniem.
— Przecież ty i tak nigdy niczego nie robisz.
— Prawda. — Dagmara spojrzała na Lenny’ego podejrzliwie. — I jeszcze takiego strasznie zmęczonego udaje!
Lenny jęknął i zakrył sobie twarz poduszką.
— Zlitujcie się — mruknął. — Nawet nie wiecie, jakie paskudne jest granie wymoczkowatego księcia.
— Biedaku — rzekła Dagmara pobłażliwym tonem. — No ale co o tym sądzisz? — spytała, wpychając do buzi całą garść orzeszków.
— O złodzieju? — upewnił się Lenny, na chwilę odciągając od siebie poduszkę. — Jak go znajdę, to zatłukę. — Znowu się przykrył, na znak, że jego udział w dyskusji został zakończony.
— A macie chociaż jakiegoś podejrzanego? — Sanna-Leena niespodziewanie uniosła głowę znad książki i po kolei świdrowała każdego wzrokiem.
— No właśnie nie! — zaprzeczyła z rozpaczą Dagmara. — Obstawiałam Francescę, bo ona bez przerwy się koło nas kręci, ale chyba nie okradałaby samej siebie, prawda?
Wszyscy wciąż pamiętali wrzaski i bieganinę Włoszki, kiedy ta odkryła, że ją również okradziono.
— Mogłaby to zrobić dla niepoznaki — rozległ się głos Lenny’ego, nieco stłumiony przez poduszkę.
— Czyli też myślisz, że to ona? — spytała z nadzieją Dagmara, zastanawiając się, czy powinna obdarować przyjaciela jeszcze kilkoma orzeszkami.
— Nie, ale nikt nie przychodzi mi do głowy.
— No to nie dostaniesz orzeszka. — Dagmara zerknęła na Sanna-Leenę, ale ta jedynie wzruszyła ramionami i wróciła do czytania książki.
Za to Mikko od dłuższej chwili intensywnie zastanawiał się nad czymś.
— A może zrobilibyśmy coś w rodzaju prowokacji? — zaproponował niepewnie. — No wiecie, położyć na wierzchu jakąś cenną rzecz i czekać, aż złodziej się na to złapie.
Dagmara zawahała się. Ostatnimi czasy była bardzo sceptyczna w stosunku do pomysłów Mikko, zwłaszcza tych spontanicznych. Prowokacja mogłaby być dobrym rozwiązaniem, jednak ta idea wymagała głębszego przemyślenia.
— Musiałbyś mieć konkretnego podejrzanego — powiedziała w końcu. — Przecież nie uda nam się sprawdzić wszystkich osób w szkole, a skoro uważacie, że nie jest to Francesca…
— Możemy zacząć od sprawdzania największych świrów — rzekł Lenny, odpuszczając sobie ukrywanie się pod poduszką i przecierając zaspane oczy. — Nie patrz tak na mnie — zwrócił się do Dagmary. — Ktoś, kto kradnie zdechłe motyle, nie może być normalny.
Ten, który je nałogowo zbiera, też nie, pomyślała dziewczyna.
— Zauważ, że zniknęły też pieniądze i biżuteria — mruknął Mikko, przeglądając jedną z książek Sanna-Leeny. Zatrzymał się dłużej na jednej ze stron i widać było, że z trudem powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem. Dagmarę strasznie korciło, żeby spytać, co go tak śmieszy.
— To kto, według was, jest największym świrem w tej szkole? — spytał Lenny, udając, że Mikko niczego nie powiedział.
— Francesca — wypaliła Dagmara, usilnie starając się nie patrzeć na Sanna-Leenę. Następne na jej liście wariatów były bliźniaczki, ale tego też wolała nie mówić na głos.
Wszyscy w pokoju parsknęli śmiechem, nawet Sanna-Leena uśmiechnęła się pod nosem, kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi.
— Tu jesteście! — wrzasnęła Francesca, kiedy wparowała do pokoju. Włoszka podskakiwała ze zniecierpliwieniem, a w ręce ściskała gruby zeszyt. Obrzuciła Dagmarę oburzonym spojrzeniem, jakby nie pasowało jej, że dziewczyna siedzi we własnym pokoju. — Szukam was od pół godziny, już myślałam, że się przede mną schowaliście! — dodała smutno.
Dagmara miała ochotę pójść w ślady Lenny’ego i ukryć się pod poduszką, ale najchętniej złapałaby Francescę za fraki i wywaliła ją z pokoju. Gdyby tylko chora noga jej na to pozwoliła… Za to Lenny miał minę, jakby naprawdę próbował schować się przed Francescą i bardzo zawiódł się, że dziewczyna odważyła się wkroczyć do jego starannie wybranej kryjówki.
— Co cię do nas sprowadza, Francesca? — spytała Dagmara, ale Włoszka ostentacyjnie ją zlekceważyła.
— Lenny — mówiła, robiąc niewyobrażalnie smutną minkę. — Nie wytłumaczyłbyś mi matematyki? — prosiła, łamiącym się głosem.
Chłopak wyglądał na przerażonego.
— Francesca, ja nie umiem matematyki — próbował się bronić, ale niezbyt wierzył w swoje powodzenie. — Mikko ci wytłumaczy, on zawsze wszystko wie.
— Ale Mikko mi już kiedyś próbował wytłumaczyć, a ja nic nie rozumiałam — jęknęła Francesca. — Z tobą pójdzie mi lepiej!
— Bo zamiast słuchać wolałaś marudzić, że Lenny nie chciał ci pomóc — mruknął Mikko, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
— Francesca, jak poprosisz pana Karevika, to on ci na pewno bardzo chętnie pomoże — zaproponowała Dagmara, chcąc jak najszybciej wygnać Włoszkę ze swojego terytorium. No bo w końcu jak mieli wymyślić pułapkę na nią, skoro ona tam było?
— Nie pójdę do Karevika — burknęła Francesca. — Już mnie dwa razy wywalił.
— No to umów się z Lennym na jutro i idź sobie. — Dagmara udała, że nie widzi żądzy mordu, która czaiła się w oczach Lenny’ego. — O ważnych sprawach tutaj rozmawiamy.
— Na przykład o złodziejach, co? — zagadnęła niewinnie Francesca.
Nieoczekiwanie Mikko westchnął głęboko.
— Francesca, czy ty się kiedyś oduczysz podsłuchiwania? — spytał ostro, a Włoska spuściła wzrok, zawstydzona. — Już trzy razy przyłapałem ją, jak siedziała pod drzwiami i podsłuchiwała — wyjaśnił zaskoczonej Dagmarze.
— Widać słusznie, bo inaczej nigdy bym się nie dowiedziała, że macie mnie za złodzieja. — Francesca przysiadła na skraju łóżka Sanna-Leeny i wyglądała tak smutno, że nawet Dagmarze zrobiło się jej przez chwilę żal.
Ale tylko przez chwilę. Chociaż głupio wyszło, że dziewczyna usłyszała ich oskarżenia, to i tak sama sobie była winna. Mogła nie podsłuchiwać, ale trudno, stało się. Pytanie tylko, ile Francesca usłyszała, bo jeśli dowiedziała się o ich planach schwytania złodzieja, to będą musieli przyłączyć ją do spisku, żeby nie rozpaplała wszystkiego po całej szkole. No i oczywiście, bardzo niechętnie, wykluczyć ją z kręgu podejrzanych.
Tymczasem w pokoju zapadła niezręczna cisza, którą niespodziewanie przerwała Sanna-Leena, głaszcząc Francescę po ramieniu.
— Nie martw się — pocieszała ją. — To nie musi być twoja wina, przecież kleptomania jest chorobą.
Francesca zdębiała, a Dagmara powstrzymała parsknięcie śmiechem, bo takiej miny jeszcze nie widziała na twarzy Włoszki. Za to Mikko i Lenny czekali na wybuch.
— Ale mi też coś zginęło — wycedziła Francesca przez zaciśnięte zęby. — Srebrny naszyjnik po babci.
Zawiedziona mina Lenny’ego, który chyba miał nadzieję na jakąś awanturę, jeszcze bardziej ucieszyła Dagmarę.
— Sanna-Leenie ukradli pieniądze — przypomniała, żeby jakoś powstrzymać wesołość. Sięgnęła do paczki z orzeszkami, ale z żalem stwierdziła, że się skończyły. Zwinęła opakowanie w rulonik i rzuciła do kosza ale zamiast tam, trafiła w Lenny’ego. Chłopak z pełną politowania miną odrzucił papierek, idealnie trafiając w sam środek czoła Dagmary.
— Fridzie zginął jakiś szalik, ale pewnie zostawiła go w jakiejś klasie, ona zawsze wszystko gubi — dodała Francesca ze skwaszoną miną, kiedy Dagmara próbowała kopnąć Lenny’ego swoim gipsem. — Zresztą sama mówi, że to nic takiego.
— No w zasadzie to nic, ale też kradzież — wymamrotała Daga.
Mimo wszystko należało się przyjrzeć każdemu, nawet z pozoru najmniej ważnemu przypadkowi, bo każdy trop mógł doprowadzić ich do złodzieja.
— A może po prostu poszlibyśmy z tym do nauczycieli? — spytał z nadzieją Mikko.
W zasadzie to chłopak już po raz drugi podsunął ten pomysł, jednak wszyscy byli co do niego sceptyczni. Bo cóż zrobiliby nauczyciele? Stwierdziliby, że to żaden złodziej, a jedynie żartowniś, który, chcąc ożywić nieco szkolną atmosferę, postanowił zrobić kolegom dowcip. Pewnego pięknego dnia wszystko się wyda, rzeczy zostaną oddane właścicielom, a winowajca prawdopodobnie rozgrzeszony.
Dlatego nikomu zgłaszanie sprawy nauczycielom nie wydawało się rozsądnym wyjściem, aczkolwiek w ostateczności mogli to zrobić.
— Może zacznijmy od zrobienia listy wszystkiego, co zginęło. — Dagmara zsunęła się z łóżka i pokuśtykała do biurka. Wyjęła jakąś czystą, względnie niepomiętą kartkę i poleciła przyjaciołom wymienienie wszystkiego, co przyjdzie im do głów.
Lenny z zapałem zabrał się za wypełnianie jej polecenia, zanim ktokolwiek inny zdążył nawet o tym pomyśleć. Trzy razy powtórzył, że zginęły mu motyle, a kiedy kolejny raz przypomniał, że złodziej najpierw zabrał kilka, a potem wrócił po kolejne, Dagmara zagroziła, że zaraz dostanie gipsem w łeb. Lenny’emu nie pozostało więc nic innego, jak przejść do nagłego zniknięcia dwóch znaczków Jonatana, przez co dziewczyna musiała nagły atak śmiechu zamaskować głośnym kaszlem. Nie miała pojęcia, jak Mikko udało się zachować stoicki spokój.
Sanna-Leena dorzuciła jeszcze kilka informacji o zaginięciach, które miały miejsce u wróżbitów. Po krótkiej analizie listy stwierdzono, że osoby, które nie zostały poszkodowane, można właściwie policzyć na palcach jednej ręki.
—Czy wam też się wydaje, że tutaj nic nie ma niczego wspólnego z niczym? — zaczęła Dagmara, ale zanim ktoś spytał, co właściwie ma na myśli, rozległo się pukanie do drzwi.  — Proszę! — wrzasnęła dziewczyna, modląc się w duchu, żeby nie były to bliźniaczki.
Był to pan Karevik.
— Tutaj się wszyscy schowaliście — mruknął, nie odpowiadając na ich powitanie. Przez chwilę grzebał w stercie papierów, którą ze sobą przyniósł i w końcu podał Lenny’emu kilka kartek. — Miałem wam jutro oddać testy, ale nie mogę już na nie patrzeć. Poprawka za tydzień — dodał po chwili, nieznacznie uśmiechając się na widok tego, jak zmieniają się miny obecnych w pokoju, za wyjątkiem Franceski i Sanna-Leeny.
Niestety, okazało się, że Dagmara wykradła jedynie małą część testu, a i tak pojawiły się tylko niektóre pytania — widocznie nauczyciel nie był aż tak naiwny, jak zawsze myśleli.
—Ale żeby nawet Mikko oblał! — krzyknął Lenny, z niedowierzaniem wpatrując się w test swojego przyjaciela. Sam Mikko miał ponurą minę.
— Ale dlaczego mam tak mało punktów? — jęknęła Dagmara, kiedy po raz piąty przejrzała wszystkie zadania i uznała, że nauczyciel niestety nie pomylił się w obliczeniach. — Przecież tutaj jest wszystko dobrze… i tutaj…
— Dagmaro, jeśli według ciebie pięć podzielone przez pięć równe jest pięć, to nie dziw się, że wychodzą ci drzwi do lasu — skwitował Karevik. — A od kogo taki prezent dostałaś? — spytał, nie zważając na Lenny’ego, który wyrwał koleżance kartkę, aby zobaczyć, czy naprawdę popełniła taką głupotę.
Dagmara spłonęła rumieńcem, ganiąc się w myślach, że nie zmusiła się wcześniej do schowania bukietu głęboko w szafie. Bo kiedy Francesca dowie się, od kogo dostała kwiaty, to nie ma możliwości, żeby zaraz nie wiedziała o tym cała szkoła. A ku jej przerażeniu Włoszka bardzo zainteresowała się nadawcą prezentu.
— Od znajomego — wydusiła w końcu, na próżno jednak, bo Francesca już przeczesywała bukiet w poszukiwaniu jakiegoś bileciku. Dagmara po raz kolejny przeklęła się w myślach, tym razem za to, że nie wyrzuciła karteczki.
— Z życzeniami powrotu do zdrowia, Iwan Aleksandrowicz Lagrański — odczytała podekscytowana Francesca. — Skąd ja znam to nazwisko…
Dagmara spojrzała błagalnie na Mikko i Lenny’ego, żeby jakoś ją ratowali, ale ten pierwszy wciąż przeglądał swój test z matematyki, a drugi powstrzymywał się przez parsknięciem głośnym śmiechem. Za to pan Karevik żywo zainteresował się odkryciem Franceski.
— Dostałaś kwiaty od właściciela szkoły? — spytał z niedowierzaniem. — I to sztuczne?
Chcąc nie chcąc, dziewczyna musiała coś odpowiedzieć.
— Nie, od jego wnuka — wychrypiała w końcu. — Sztuczne, bo prawdziwe nie wytrzymują długo w tym klimacie.
— Znasz Iwana Lagrańskiego? — pisnęła Francesca. Zrobiła tak bardzo błagalną minę, jakiej Dagmara jeszcze nigdy u niej nie widziała i zaczęła prosić, żeby koleżanka zapoznała ją z tym człowiekiem.
— Czy naprawdę jest taki przystojny, jak mówią? Powiedz, proszę!
— Francesca, zlituj się. — Lenny znowu chwycił swoją poduszkę i tym razem zakrył nią uszy, bo piskliwego głosiku dziewczyny nie mógłby znieść nawet głuchy.
Ona jednak nie zwróciła na niego uwagi.
— Dagmara, proszę!
— No dobrze, zapoznam cię z nim — burknęła Dagmara, żeby Francesca dała jej święty spokój. W głębi duszy wolałaby jednak, żeby Lagrański już więcej nie pojawił się w szkole. — Ale to jest dość… — urwała na chwilę, szukając odpowiedniego określenia na charakterystyczne dla niego obycie i słownictwo wyjęte z poprzedniego stulecia. — Ekscentryczny człowiek.
Francesca oznajmiła, że niczego tak bardzo nie lubi, jak ekscentrycznych ludzi.
— Francesca, daj już spokój Dagmarze. — Pan Karevik jeszcze raz obrzucił bukiet uważnym spojrzeniem, jakby bał się, że w środku schowana jest bomba, która zaraz wybuchnie, i skierował się do wyjścia. — A wasze testy sprawdzę jutro, bo dzisiaj już mi się nie chce — rzucił na odchodnym.
Włoszka jeszcze przez chwilę ekscytowała się wizją spotkania z tak ważnym człowiekiem, jak pan Lagrański, niestety jednak nigdy nie potrafiła dłużej skupić się na jednej rzeczy.
— Ale dlaczego on zaczął sprawdzać od waszych testów? — spytała oburzona. — Ja też już chciałabym wiedzieć, co dostałam!
— Pomyśl sobie — zaczął Lenny — że to jeszcze jeden wieczór spędzony w błogiej nieświadomości. — Spojrzał ponuro na swój test.
— Albo też możesz sobie pomyśleć — wtrąciła Dagmara — że właśnie ktoś cię okrada. Więc może wrócimy do sprawy złodzieja, co? — zarządziła, zanim Francesca rozpoczęła tyradę na temat szkolnej niesprawiedliwości.

— Poradzisz sobie z tym wszystkim, Hanno?
Pani Norenberg, nauczycielka astrologii, stłumiła ziewnięcie i uśmiechnęła się przyjaźnie do uczennicy.
— Oczywiście — przyrzekła Hanna. Zauważyła, że nauczycielka niemal zasypia na stojąco, więc wzięła od niej stos książek używanych na popołudniowych, dodatkowych zajęciach. — Niech pani idzie, ja tutaj wszystko zrobię.
Pani Norenberg rozejrzała się po niewielkiej, szkolnej bibliotece, jakby szukając pretekstu, dla którego uczennica nie mogła zostać tam sama. Zmęczenie jednak wygrywało: dzień wcześniej zorganizowała pierwszakom nocne zajęcia w obserwatorium, które trwały aż do godziny drugiej. Z jednej strony chciała iść spać, a z drugiej nie mogła zostawić uczennicy samej w tym pomieszczeniu.
Hanna jednak była rozważną, mądrą dziewczyną z prawie najstarszej klasy, a układanie książek zapewne zajmie jej tylko chwilę.
— Niech będzie — orzekła wreszcie nauczycielka. — Ale nie siedź za długo, dobrze? Pozamykaj i odnieś klucz na miejsce.
— Oczywiście, proszę pani. — Hanna uśmiechnęła się uroczo. Nauczycielka odwzajemniła gest i wyszła z biblioteki.
Uczennica przez chwilę patrzyła za nią, a kiedy pani Norenberg zniknęła za zakrętem, cichutko zamknęła drzwi biblioteki. Znalazła półkę poświęconą astrologii i zaczęła na chybił trafił, byle jak układać książki, sugerując się jedynie szerokością przerw pomiędzy innymi woluminami. Jeszcze przez chwilę podsłuchiwała pod drzwiami, czy nikt nie idzie, a potem skierowała do działu, do którego chciała zajrzeć już od samego początku roku.
Alchemia.
Głównym powodem, dla którego Hanna nie lubiła alchemików, była zazdrość. Od dnia, w którym musiała wybrać pomiędzy swoimi upodobaniami, a rodzinną tradycją minęły ponad dwa lata, ale cały czas pamiętała, jak bardzo chciała wtedy wreszcie zrobić coś po swojemu. Na swoje nieszczęście pochodziła z rodziny, w której od kilku pokoleń wszyscy stawali się uczniami elitarnej szkoły dla wróżbitów. Jak więc miała zerwać z tą tradycją? Czasami napominała, że bardziej interesuje ją alchemia, jednak rodzice powiedzieli jej, że będą bardzo zawiedzeni, jeśli wybierze inną ścieżkę kariery. W końcu wszyscy z ich rodziny mieli wielki talent w dziedzinie przewidywania przyszłości, nie należało tego marnować.
Do tej pory łatwo było Hannie nie myśleć o tym, jak bardzo nie lubi nauki w szkole wróżbitów, jednak wszystko skomplikowało się z początkiem tego roku szkolnego. Trudno było skupić się na nieciekawych przedmiotach, kiedy wokół było pełno ludzi uczących się wielu bardzo, bardzo ciekawych rzeczy, i — co było najbardziej przerażające — często nie doceniających uroków zgłębianej nauki. Ile razy Hanna słyszała na korytarzu narzekanie alchemików, miała ochotę kogoś uderzyć.
Z jej siostrą sprawy miały się zupełnie inaczej. Anna była pasjonatką sztuk wróżenia, no i nie można było powiedzieć, że była uprzedzona do alchemików: nie lubiła jedynie Dagmary, bo bała się, że przez nią może rozpaść się wieloletnia, sięgająca czasów dzieciństwa przyjaźń z Sanna-Leeną.
Anna też była powodem, dla którego Hanna w końcu zdecydowała się zostać wróżbitką. Kiedyś wydawało jej się, że skoro są bliźniaczkami, to muszą być identyczne. Jednak coraz częściej przekonywała się, że wcale tak być nie musi.
Teraz, kiedy wreszcie została w bibliotece sama, wybrała książkę Alchemia dla początkujących i z zapałem zaczęła ją wertować. Przeczytała jeden rozdział, potem następny i zatrzasnęła podręcznik. Zirytowała się obecnością wielu zawiłych i niezrozumiałych zagadnień.
— I to ma być dla początkujących — mruknęła. Rozejrzała się po regale w poszukiwaniu czegoś innego. Może botanika? Sięgnęła po jeden z cieńszych woluminów, kiedy do jej uszu dobiegł cichy szept.
Zamarła. Czyżby w bibliotece był ktoś jeszcze?
Po cichutku odsunęła się od półki z alchemicznymi książkami, chcąc niezauważenie wyjść. Była już prawie przy drzwiach, kiedy zorientowała się, że przecież miała pozamykać, więc chcąc nie chcąc, musi wygonić tego kogoś, kto szeptał. A może się przesłyszała? Przez chwilę uważnie słuchała, jednak poza biciem własnego serca nie dobiegł do niej żaden dźwięk. Rozluźniła się trochę, ale dla pewności postanowiła jednak obejść całą bibliotekę. Ale by było, gdyby zamknęła kogoś na noc!
Pomieszczenie nie było duże, więc zaledwie chwila wystarczyła aby upewnić się, że jest zupełnie sama. Uznała, że wyobraźnia płata jej figle, więc ponownie skierowała się do wyjścia. I w tym momencie rozległ się następny szept, tym razem głośniejszy.
— Kto tu jest? — spytała głośno.
Cisza.
— Zamykam drzwi na klucz! — Niechętnie zauważyła, że jej głos lekko drży ze zdenerwowania. Tym razem jednak coś usłyszała, jakby przyciszoną rozmowę. — Naprawdę zamykam! — powiedziała raz jeszcze, ale po cichutku podążyła w stronę, z której dochodziły głosy. Jednak między regałami nikogo nie było.
— Dowcipnisie — mruknęła pod nosem, bardzo już zirytowana tą sytuacją. Zamknie ich w ciemnym miejscu to oduczą się robienia głupich kawałów. Rozejrzała się raz jeszcze i już miała odejść, kiedy za sąsiednim regałem rozległo się głośne tupanie.
Błyskawicznie tam pobiegła.
— Mam was! — krzyknęła, ale zatrzymała się w pół kroku, zdumiona. Nikogo nie było. — Chyba zaczynam wariować — powiedziała do siebie, postanawiając wierzyć, że to wszystko wytwory jej wyobraźni.
Lampa na suficie zaczęła migotać i po chwili całkiem zgasła, pogrążając bibliotekę w egipskich ciemnościach.
— Jeszcze to — jęknęła rozpaczliwie Hanna. Nagle zapragnęła bardzo szybko stamtąd wyjść i znaleźć się w jasnym, bezpiecznym pokoju, w towarzystwie siostry.
Ruszyła przed siebie, ale ledwo zdążyła zrobić kilka kroków, jej noga przejechała po czymś śliskim. Przytrzymała się regału i podniosła z ziemi tajemniczy przedmiot.
Szal. Albo chustka. Z bardzo gładkiego, prawdopodobnie sztucznego materiału. Tylko skąd to się wzięło?
Pewnie ktoś zgubił, pomyślała. Wcisnęła znalezisko do kieszeni z zamiarem odnalezienia właściciela następnego dnia.
Po omacku próbowała odnaleźć wyjście, kiedy ktoś… albo coś przemknęło obok niej, jak mocny podmuch wiatru. Zamarła, ale zaraz ponownie zganiła się za paranoję.
I wtedy usłyszała głośny, mrożący krew w żyłach śmiech małej dziewczynki. I poczuła ból na ramieniu, jakby ktoś rozorał je ostrymi szponami.

***

Mam mieszane uczucia w związku z perspektywą Hanny, ale oprócz popchnięcia akcji do przodu chciałam nieco rozbudować bliźniaczki.
Wiecie, że do końca już bliżej niż dalej? *dołącza się do zbiorowego westchnienia ulgi*

10 komentarzy:

  1. "Pana Wintera nic nie obchodziło, że dziewczyna jest poszkodowana" - lepiej chyba będzie brzmiało bez 'nic'.
    "I nadrobić zaległości w nauce, ale w przypadku botaniki a później też i alchemii" - przecinek przed 'a'.
    Po południu pisze się osobno. ;)
    "Mikko był strasznie sceptyczny, a Jonatan jak znowu gdzieś się zawieruszył." - bez jak.
    "Proszę! — wrzasnęła dziewczyna, modląc się w duchu, żeby nie było to bliźniaczki." - były.
    "Pani Norenberg rozejrzała się po niewielkiej, szkolnej bibliotece, jakby wyszukując pretekstu" - może po prostu 'szukając'?
    To tyle.
    Jak już wiesz, kwiczałam sobie w kliku scenach, więc nie będę ich tu wypisywać. Fajnie, że powstał już spisek w celu pojmania złodzieja, czekałam na to ]:->
    No i pojawiła się upiorna Marianna *__* Serio, wszystkie duchy są śmieszne, ale to dziecko sprawia, że przechodzą mnie ciarki. xD
    Muszę przyznać, że podoba mi się, jak rozwinęłaś postać Hanny, nie spodziewałam się, że za jej wredotą kryje się zazdrość. Ale wcale jej się nie dziwię, też wolałabym się uczyć alchemii niż wróżbiarstwa xD
    No i smutno mi, że Noc się niedługo skończy. Już wiem jak się moi czytelnicy czuli przy Mapie :<
    To ja też dzisiaj krótko i ogólnikowo, bo to jakiś taki krótki i ogólnikowy dzień. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dżemkuję za wypisanie błędów, mam nadzieję, że sprawiło ci to satysfakcję xD
      Cieszy mnie, że sobie czasami kwiknęłaś, bo zastanawiam się, czy przypadkiem z moich żartów nie śmieję się tylko ja ^^
      Tak, wszyscy kochamy Mariannę *_* Tak szczerze, to wzorowałam się na dziecku z Czarnych Kamieni, tyle że to był żywy demon, nie duch. Ale to chyba z jakiegoś tomu, którego nie czytałaś. (znowu popisuję się hipokryzją)
      Zastanawiałam się, jak uczłowieczyć bliźniaczki, skoro wcześniej były byle jakie, no i coś takiego mi wpadło do głowy. Mam nadzieję, że znośne.
      Oj tak, to było okropne, kiedy Mapa się kończyła ;<
      Masz rację, wszystko dzisiaj krótko i ogólnie.

      Usuń
  2. Szkoda, że już niedługo się kończy :(. Ale chyba lepiej krótsze opowiadanie, a napisane od początku do końca, niż długie, ale porzucone z powodu braku weny i chęci. Bo jednak zawsze szkoda, kiedy coś jest zawieszane w połowie (i to mówi ta, która wszystkie blogi zawiesiła, nie kończąc ich ;P).
    Niemniej jednak, widzę, że już przeskok o parę dni? W każdym razie, Dagmara jak zwykle marudzi ^^. Cieszę się, że tak narzeka, bo dzięki temu jest ciekawiej, a i ona wydaje się być bardziej prawdziwa, a nie jest tylko sztucznym ideałem.
    A wiesz, że momentami byłam skwikana? Bo było parę naprawdę zabawnych momentów, kiedy miałam banana na twarzy, serio. I w ogóle świetnie wypadła ta rozmowa w pokoju, kiedy oni wszyscy się zastanawiali, kto im kradnie rzeczy i podejrzewali Francescę. Ale ta oczywiście musiała im się wpakować, więc pewnie teraz będą musieli ją też zaangażować.
    Z tym sprawdzianem, do duchy coś popaćkały w wynikach? Heh, znowu dorabiam teorie. Bo jestem pewna, że to one stoją za kradzieżami, ale że uczniowie o nich nie wiedzą, to podejrzewają kogoś spośród nich.
    Wgl, przy tej scenie z szalikiem, to pewnie to jest ten, co się komuś zgubił i teraz jak go znajdą przy Hannie, to ona się stanie podejrzana. A o dziwo w tym rozdziale nie wydawała mi się jakoś strasznie wredna, po prostu wydaje się mieć żal, że nie mogła robić tego, co ją bardziej interesuje, a powielić schemat rodziny.
    Wgl, świetnie wyszła ta scena w bibliotece, czyżby Hannę straszyły duchy? To musiało być przerażające...
    Ogólnie rozdział był bardzo dobry, naprawdę nie mam się do czego przyczepić ^^. Czytało się fajnie, dialogi wychodzą ci zgrabnie, i co najważniejsze, tekst nie jest suchy, a budzi emocje, bo jest zabawny, a koniec jest taki z dreszczykiem, co lubię ^^.
    Czekam na next <3.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      To opowiadanie miało być ponad dziesięć rozdziałów dłuższe, ale po wywaleniu zapchajdziur i pierdół, których nie chciało mi się rozwijać, wyszło całkiem znośnej długości. Oczywiście jeśli chodzi o pisanie, bo jako czytelnik wolę dłuższe teksty.
      Cieszę się, że byłaś skwikana, bo miałaś być xD Ja nie wiem, jak napiszę coś, co nie będzie mogło być przygłupie...
      Masz rację co do duchów i kradzieży, ale z wynikami nic nie kombinowały, to już by było przegięcie ^^
      No właśnie chciałam w tym rozdziale nieco "naprawić" bliźniaczki, co by nie były takie bezosobowe. I chyba znalazłam dobry powód, przez który są takie nieprzyjemne.
      Ale jakby było się do czego przyczepić, to się czepiaj ^^

      Usuń
  3. W tym rozdziale było wiele świetnych, a przy tym zabawnych tekstów, a już zwłaszcza zapadł mi w pamięć ten o kleptomanii - Sanna-Leena to dopiero potrafi pocieszyć człowieka ;) Poza tym nie mam pojęcia, jakim sposobem Mikko zachował spokój we fragmencie o zniknięciu znaczków, on to musi mieć pewnie jakoś wyćwiczone, jejku strasznie mi będzie brakować jego postaci, tak nawiasem.
    Jeśli po tym rozdziale miałabym typować tożsamość złodzieja (złodziei), typuję duchy przez wzgląd na ostatni fragment. W końcu Hanna poślizgnęła się na szaliku, który pewnie jest tym samym szalikiem, który został skradziony. Scena w bibliotece dość przerażająca, świetnie zbudowałaś napięcie najpierw tym ściganiem przez Hannę 'dowcipnisi'. I, oczywiście, podobało mi się, jak zarysowałaś postacie bliźniaczek. Współczuję Hannie, że zgodnie z rodzinną tradycją musiała zostać wróżbiarką, chociaż zdecydowanie ciągnie ją do alchemii.
    Wciąż intryguje mnie postać Iwan, która wydaje się mieć swoje na sumieniu. A kto wie, może jest łowcą duchów? :> Chociaż to pewnie zbyt daleko idąca teoria.
    Cały czas myślałam, że to opowiadanie będzie dłuższe, a tu taka nowina... Z jednej strony cieszę się, że wszystkie zagadki zostaną już niedługo rozwiązane, ale z drugiej bardzo będzie mi brakować tej historii. Pozostaje mi mieć nadzieję, że szybko wyruszysz z kolejną, równie świetną (i żeby tam był ktoś podobny do Mikko!).
    Pozdrawiam serdecznie i niecierpliwie wyczekuję nowości!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      O tak, Sanna-Leena to uosobienie taktu. W tym rozdziale chyba było najwięcej śmiesznych tekstów, jak do tej pory, osobiście moim faworytem są drzwi do lasu ^^
      Podpowiem, że Twoje podejrzenia odnośnie duchów są bliskie prawdy. Miałam baaaardzo mieszane uczucia co do sceny w bibliotece, ale cieszę się, że ostatecznie wyszła w porządku :)
      Nie, Iwan nie jest łowcą duchów, ale czystego sumienia nie ma, oj nie ]:->
      Opowiadanie miało być prawie dwa razy dłuższe, ale straciłam cierpliwość, szczerze mówiąc. A wyruszyć zamierzam z całkowicie inną historią.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Bardzo fajnie wypadł ten rozdział.
    Dagmara mimo traumatycznych przeżyć jest dalej sobą czyli tą marudą, którą uwielbiam ^^ W sumie to jakoś tak mi się jej żal zrobiło przez to, że została uziemiona. Szczęście w nieszczęściu, że noga nie jest jednak złamana.
    Za to Sanna-Leena zachowała się bardzo ładnie dostarczając jej pożywienia w tych ciężkich chwilach niedoli ;) Faktycznie trzykrotna wędrówka do stołówki i z powrotem do pokoju z ciężkim dodatkiem przy nodze to najprzyjemniejszych zaliczyć nie można.
    Oh, szkoda, że jednak misja Dagmary się nie powiodła i zawalili egzamin. Widocznie nauczyciel nie był aż tak naiwny czy ślepy jak wydawało się dziewczynie.
    Sprawa kradzieży staje się z rozdziału na rozdział coraz bardziej zagadkowa, chociaż po końcówce pomyślałam, że to może duchy są w to wszystko zamieszane? Nie sądziłam jednak, że są one aż tak niebezpieczne, bo ostatnie zadania tego rozdziału przeraziły mnie nie na żarty. Trzeba ci przyznać, że świetnie zbudowałaś cały nastrój i emocje towarzyszące tej scenie.
    W sumie podoba mi się postać Hanny, więc mam nadzieję, że nic się jej jednak nie stanie. Może nie należy do moich ulubionych bohaterek tego opowiadania, ale trochę lepiej ją zrozumiałam po tym fragmencie. Musiało jej być ciężko postępować według upodobań rodziny, skoro ją samą interesuje co innego.
    Nadal zastanawiam się nad postacią Iwana. I im więcej kombinuję, tym bardziej tajemniczy wydaje mi się ten mężczyzna.
    I nawet mnie nie załamuj, że już za chwilę kończysz to opowiadanie! Strasznie je polubiłam i będzie mi strasznie żal żegnać się z jego bohaterami. Tak unikalnymi i tak fajnie wykreowanymi.
    Eh, no to nie pozostaje mi nic innego jak czekać na ciąg dalszy, aby dowiedzieć się czegoś więcej.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Nie, jakiś byle potworek nie zdołałby pozbawić Dagmary umiejętności marudzenia, które ma opanowane do perfekcji. Zresztą, ona chyba nie do końca wierzy w to, co zobaczyła.
      Sprawa duszków wyjaśni się nieco w następnym rozdziale, ale na razie powiem, że Twoje podejrzenia są słuszne :) Ale na Iwana jeszcze trochę poczekamy.
      Oj, mi też będzie się trudno pożegnać z bohaterami, bo bardzo ich polubiłam i to oni ratują tę historię. Ale koniec znowu też nie tak za chwilę, jeszcze ponad dwa miesiące, jeśli będę publikować co dwa tygodnie.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Hm, w zasadzie nie wiem, co mam napisać. Wiadomo - rozdział bardzo mi się spodobał, zwłaszcza te genialne "riposty" :)
    Czyta się przyjemnie. Akcja się nie wlecze. Lektura wciąga.
    Zasadniczo, jest wszystko w jak najlepszym porządku.
    Przyczepię się może tylko do dialogów ogólem, po czasem przez te urocze teksty robią się nieco sztuczne, ale tez nie znó jakoś tak strasznie bardzo. Są tylko czasami nieco przerysowane...
    ZA TO OPISY REKOMPENSUJĄ WSZYSTKO! ;3

    Dagmara jest uziemiona. No to źle...
    Bo teraz to UZIEMIONA MARUDA! ;p W sumie szkoda mi dziewczyny, bo ten egzamin jej nie poszedł. No, ale Dagmara raczej się nie załamie, mam nadzieję. To raczej nie w jej stylu.
    Ładnie ze Stony Sanna-Leei (nie wiem, czy dobrze odmieniłam...), że pomaga Dagmarze w niedoli.
    I w sumie to Daga ma szczęście, że nie złamała tej nogi...
    Akrobatka jedna! xDD

    Pozdrawiam serdecznie.
    nowa-prawda.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :)
      Trochę mnie dziwi, że uznajesz dialogi za sztuczne, bo większość z nich to fragmenty autentycznych rozmów. Zwłaszcza te najgłupsze teksty są prawdziwe. Ale może to przez zbyt wielkie nagromadzenie ich w jednym miejscu :P
      Nie Sanna-Leei, tylko Sanna-Leeny.

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń

Nie akceptuję spamu. Żadnego.
Reklamy kasuję, a spamiarzy ścigam.

Obserwatorzy