— No i co my teraz zrobimy?
Dagmara czuła, że zaczyna się
denerwować. Jak to się stało, że nie zauważyli małej, głupiej gwiazdki przy
godzinie odjazdu autobusu? Z rozkładu wynikało, że ostatni kurs odbył się,
kiedy oni wysyłali list na poczcie.
— Dagmara, ja przysięgam, że
tej gwiazdki tu wcześniej nie było! — zarzekał się Mikko, chociaż wiedział, jak
to głupio brzmiało. Przecież to nie było możliwe, żeby w ciągu godziny ktoś
zmienił rozkład jazdy. Ale Mikko miał świetną pamięć i był przekonany, że
żadnej dodatkowej informacji wcześniej nie było, w przeciwnym razie na pewno by
ją zauważył.
— No to skąd ona się wzięła? — wykrzyknęła Dagmara. Dopiero po fakcie zauważyła, że zrobiła
to głośniej niż zamierzała, bo kilkoro ludzi na sąsiednim przystanku obejrzało
się na nią. — Przepraszam.
Kilka dni wcześniej obiecała
sobie, że nie będzie więcej krzyczeć na ludzi. No chyba że sobie na to
szczególnie zasłużą. Od tego czasu postanowienie łamała niemal codziennie, zwłaszcza
kiedy nikt nie zapracował sobie na takie traktowanie.
— Masz jakiś pomysł, co teraz?
— spytała, kiedy Mikko machnął ręką na znak, że nic się nie stało. Niedaleko
zaskwierczała latarnia i zgasła, pogrążając dworzec w jeszcze większej
ciemności. W dodatku ulice zaczynały pustoszeć i przyjaciele czuli się, jakby
była już jakaś późna, nocna godzina, a nie wieczór.
Chłopak przez chwilę
zastanawiał się, rozważając wszystkie możliwości, a Dagmara poszła w jego
ślady. Na ich przedmieścia jechał tylko ten jeden autobus, a przecież nie mogli
czekać do szóstej rano na pierwszy kurs. Taksówka odpadała, nie mieli
pieniędzy. Autostop? Zbyt ryzykowne, zresztą ruch był już naprawdę niewielki,
więc i prawdopodobieństwo, że ktoś ich zabierze, malało z każdą chwilą. Dagmara
w dodatku przypomniała sobie o swoim zadaniu z alchemii i zrobiło jej się
jeszcze bardziej przykro.
— Musimy iść na piechotę —
wypalił nagle Mikko.
— Co?
— Musimy iść pieszo — powtórzył
jeszcze raz, ale Dagmara przerwała mu:
— Przecież słyszę, że pieszo! —
Ponownie usiadła na ławce, tym razem nie zważając na zimno. Tupała nogami ze
zdenerwowania. — Przecież to strasznie daleko — jęknęła.
— To tylko pięć kilometrów —
sprecyzował Mikko, mówiąc o tym, jakby była to odległość zdatna do pokonania w
kwadrans. Usiadł obok niej na ławce. — Masz jakiś lepszy pomysł?
— Nie — burknęła ponuro
dziewczyna. — Ten autobus jechał strasznie długo, jak na pięć kilometrów.
— Bo on jechał przez wszystkie
wsie, góry i doliny — przypomniał Mikko, wspominając długą i okrężną drogę. —
My pójdziemy prostą drogą.
Dagmara uniosła brew,
zdziwiona.
— A skąd ty znasz taką trasę?
— Jechaliśmy tamtędy pierwszego
dnia — rzekł Mikko z nutką politowania w głosie, jednak po chwili przypomniał
sobie, że przecież nie każdy ma jego fotograficzną pamięć. A zwłaszcza Dagmara,
która dobrze pamiętała jedynie kto i jaką przykrość jej kiedyś zrobił. Potrafiła
nawet znienacka wypomnieć swojej kuzynce zabawkę, którą ta zniszczyła, kiedy
miały po pięć lat. — Nawet się nie obejrzysz, jak będziemy na miejscu. Może
nawet szybciej niż tym głupim autobusem!
— W autobusie przynajmniej jest
ciepło — zamarudziła Dagmara.
Mikko przez chwilę siedział,
wpatrując się w matkę wrzeszczącą na dwójkę dzieci, które nie chciały grzecznie
czekać na autobus, tylko biegały po ulicy, ryzykując potrącenie przez jakiś
pojazd.
— Jak byłaś mała, to pewnie
byłaś tak samo nieznośna, jak te dzieciaki — zauważył po chwili, za co oberwał
kuksańcem w bok.
— Moja mamusia zawsze powtarza,
że byłam aż zbyt grzecznym dzieckiem! —
broniła się dziewczyna.
— Za to teraz odbijasz to sobie
marudzeniem i zrzędliwością.
— Dokładnie — przytaknęła,
szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, ale po chwili spoważniała. — No to co w
końcu robimy? Przecież nie możemy tak siedzieć całą noc — przypomniała,
teatralnie wzdrygając się z zimna.
Mikko wzruszył ramionami i
ziewnął.
— Ja tam mogę siedzieć —
oświadczył. — Nie mam żadnego wypracowania do napisania, ani szmacianych butów,
w których mi zimno…
— No niech ci będzie — warknęła
Dagmara. — Chodźmy na nogach! — oznajmiła ze sztucznym entuzjazmem, podniosła
się z ławki i otrzepała z nieistniejącego kurzu.
— Naprawdę? — zdziwił się
Mikko. Widać było, że próbuje ją zdenerwować. — Przecież to tak daleko…
— Nie wkurzaj mnie! — Dagmara
podskakiwała lekko w miejsce ze zniecierpliwienia. — Idziemy na nogach. To w
którą stronę? — spytała, kręcąc się w kółko.
— Tam. — Mikko złapał
dziewczynę za ramię i popchnął we wskazanym przez siebie kierunku.
Jedyną pociechę można było
znaleźć w tym, że droga była w miarę prosta. Nie biegła przez żadne góry ani
doliny, nie skręcała gwałtownie i nie tworzyła slalomu, więc Dagmara i Mikko
mieli pewność, że rzeczywiście podążają najkrótszą możliwą trasą. Dopóki
podążali gęściej zaludnionymi częściami Rukatunturi, droga była również w miarę
jasno oświetlona. Niestety, wkrótce musieli wkroczyć w rejony, gdzie
poszczególne domy były od siebie oddalone o znaczne odległości.
Dla Dagmary jak zwykle każdy
powód do narzekania był dobry.
— Daleko jeszcze? — jęczała,
doprowadzając tym zwykle opanowanego Mikko do szału.
— Daleko — mruczał. Od początku
wędrówki znęcał się nad niewielkim, znalezionym przy drodze kamykiem, co do
którego uparł się, że dokopie go aż do samej szkoły. Jak dotąd udawało się bez
większego wysiłku.
— No ale powiedz! — Dagmara
postawiła stopę na drodze toczącego się kamyka, przez co odleciał gdzieś na
bok. Mikko spojrzał na nią gniewnie i zaczął szukać w ciemnościach swojej
zabawki.
— Dagmara, idziemy dopiero
dziesięć minut. — Szczęśliwie znalazł kamyk i kopnął go tak, aby jego tor
znajdował się jak najdalej od Dagmary. — Zakładając, że…
— Nieprawda, bo piętnaście! —
wpadła mu w słowo dziewczyna, jak zwykle bardziej niż przyjacielowi ufając
swojemu śpieszącemu zegarkowi.
— …że przejście kilometra
zajmuje człowiekowi niecałe piętnaście minut, to jeszcze z godzina —
kontynuował Mikko przez zaciśnięte zęby.
Dagmara przez chwilę szła w
milczeniu, przyglądając się biednemu, toczącemu się równolegle do niej
kamykowi.
— A ty się strasznie nerwowy
dzisiaj zrobiłeś — zauważyła.
— Serio? — Mikko kopnął kamyk z
jeszcze większą zawziętością.
— Serio — uparła się
dziewczyna.
— No bo ktoś mnie tu robi w
balona! — wybuchnął w końcu chłopak, a Dagmara aż podskoczyła. Co jak co, ale
krzyku to jeszcze od niego nie słyszała. — Najpierw do mnie dzwonią z
organizacji i chcą czegoś na wczoraj, chociaż zawsze upominali się kilka
tygodni wcześniej. Później nie ma gwiazdki na rozkładzie, a potem jest.
Lenny’emu zginęły jeszcze trzy motyle, podobno najdroższe z całej kolekcji, a
Francesca wczoraj goniła po całym korytarzu i darła się, że ktoś jej zabrał
jakiś srebrny naszyjnik.
Dagmara zatrzymała się w pół
kroku. Chyba nie było w promieniu dziesięciu kilometrów osoby, która nie
słyszałaby wrzasków Francesci z poprzedniego dnia — zresztą, Dagmara o mało nie
dostała szału, bo akurat leżała z niemiłosiernie bolącą głową, a skwarka
wpadała po kolei do każdego pokoju, przeklinając złodzieja — ale o Lennym nic
nie wiedziała.
— Lenny’emu zginęły trzy
motyle? — spytała, nie dowierzając, że przyjaciel nie dał niczego po sobie
poznać. Bardziej spodziewałaby się po nim zachowania podpatrzonego u Włoszki.
Mikko skinął głową.
— To dlatego był dzisiaj taki
burkliwy — wyjaśnił. — No dobra, jeszcze bardziej burkliwy niż w zwykły
poniedziałek — dodał, słysząc parsknięcie Dagmary.
— Właściwie to ja od początku
mówiłam, że z pobytu na tym zadupiu to nie wyjdzie nic dobrego. No bo zobacz,
tyle dziwnych rzeczy się tu dzieje. A czy nie możemy iść szybciej, bo mi zimno?
— spytała nagle, na pokaz szczękając zębami.
— Bo trzeba nosić porządne
buty, a nie jakieś szmaciaki — wymądrzał się Mikko.
Dagmara skrzywiła się, ale
musiała przyznać mu rację, bo jej ukochane, cienkie zamszowe kozaki na
niewielkim obcasie zdecydowanie nie nadawały się na lapońską zimę. Tutaj chyba
będą niedługo potrzebne rakiety śnieżne albo narty, żeby w ogóle wyjść z
budynku.
— Jak pojadę do domu na Święto
Śledzia*, to przywiozę sobie cieplejsze ciuchy — orzekła Dagmara, a Mikko
jedynie mruknął coś na temat burżuazji ze stolicy.
— A wymyśliłyście już z
Sanna-Leeną, kto mógł się wam włamać do pokoju? — spytał po chwili milczenia.
Dookoła panowały niemal egipskie ciemności, jedynie parę gwiazd na niebie nieco
oświetlało drogę, dzięki czemu przyjaciele wiedzieli, gdzie idą.
— Nie — odpowiedziała Dagmara.
— W ogóle nie możemy się dogadać w tej kwestii.
— Tak jak i w wielu innych —
zauważył z lekkim rozbawieniem Mikko, ale dziewczyna kontynuowała, nie
zwracając na niego uwagi.
— Ja po prostu uważam, że to
klony chciały mi zrobić na złość i dla niepoznaki okradły również ją. Albo ona
tylko powiedziała, że ją też okradli. Albo to ta włoska skwarka wściekła się,
kiedy dotarło do niej, że nie ma żadnego przesłuchania i… AUU!
W jednej chwili Dagmara
beztrosko szła przed siebie, nie patrząc pod nogi. W następnej leżała na ziemi,
kurczowo trzymając się za prawą kostkę. Potworny ból przyćmił myśli dziewczyny,
nawet nie dotarło do niej, że głośno krzyknęła.
— Dagmara! — wołał Mikko.
— C-c-coo się stało? — spytała
drżącym głosem.
Mikko pomógł jej usiąść.
— Poślizgnęłaś się — wyjaśnił.
— Na lodzie się poślizgnęłaś — dodał, zdumiony, po krótkich oględzinach miejsca
wypadku.
— Na jakim lodzie, do cholery.
Tu nie ma lodu — jęknęła Dagmara ze łzami w oczach. Powinna zerknąć na swoją
kostkę i ocenić rozmiar uszkodzenie, ale bardzo bała się, że noga jest złamana.
Chociaż wiedziała, że to głupie, wolała nieco oddalić od siebie chwilę, w
której dowie się najgorszego.
— Bardzo cię boli? — spytał
Mikko, a dziewczyna kiwnęła głową. Odetchnęła głęboko, zacisnęła zęby i powoli
zdjęła buta, krzywiąc się, kiedy dotknęła bolącego miejsca. Noga była
spuchnięta i czerwona.
— Chyba nie jest złamana —
oceniła dziewczyna. Jak tylko jej myśli odrobinę rozjaśniały, spojrzała na
połyskującą nawierzchnię drogi. Skąd tam wziął się lód? Przecież nie było aż
tak zimno. A tu nagle, na samym środku drogi, wielka kałuża lodu. Tak, jakby
ktoś rozlał beczkę wody i zamroził, chcąc sobie zrobić lodowisko. Gdyby Dagmara
miała siłę, zapewne zaczęłaby pomstować na niezbyt rozumnego człowieka, który
to uczynił. Ale kto chciałby robić lodowisko na środku drogi biegnącej przez
szczerze pole? Organizator nielegalnych wyścigów w jeździe na łyżwach? Nie,
zdecydowanie nie powinna o tym myśleć.
Za to Mikko idealnie spełniał
swoją rolę głosu rozsądku i próbował znaleźć jakiekolwiek wyjście z sytuacji.
Logicznym było, że dziewczyna nie pójdzie dalej, a nie byli nawet w połowie
drogi.
— Nie mamy czym usztywnić ci
nogi, ale staraj się nią za bardzo nie ruszać, dobrze? — poinstruował, kiedy
Dagmara ponownie założyła buta i usiadła na ziemi z nogą wyciągniętą do przodu.
Podłoże było okropnie zimne, ale ból nogi obecnie tłumił wszystkie inne uczucia
dziewczyny. Za wyjątkiem złości, ale ta towarzyszyła jej niemal wszędzie.
— Co robimy? — spytała smutno,
wyrzucając sobie, że była taka nieuważna. I tak mieli z Mikko masę kłopotów –
już dawno minęła godzina, na którą zapowiedzieli swój powrót do szkoły, a teraz
nie zanosiło się, żeby dotarli do niej w najbliższym czasie. No chyba że nagle
nadjechałby jakiś samochód i zabrałby ich stamtąd, jednak niestety od dłuższego
czasu nic ich nie minęło.
— Wiesz — zaczął niepewnie
Mikko, przykucając obok Dagmary. — Chyba jedynym wyjściem jest, żebym wrócił do
miasta i…
— Nie zostawiaj mnie tutaj
samej! — przerwała mu dziewczyna. Przeklęła się w duchu, że nie pomyśleli o
zabraniu ze sobą kogoś jeszcze, na przykład Lenny’ego, który i tak całymi
dniami siedział i nic nie robił. Jednak w założeniu mieli tylko pojechać do
miasta, wysłać list i wrócić ciepłym autobusem. Kto by pomyślał, że to wszystko
tak się potoczy?
— No to co mamy zrobić? —
spytał zniecierpliwiony Mikko. — Mamy czekać, aż ktoś tędy pojedzie? — Chciał
to powiedzieć nieco mniej delikatnie, ale przypomniał sobie, że przecież
Dagmara cierpi i nie trzeba jej dodatkowo denerwować. Z drugiej strony rozumiał
ją doskonale: to pustkowie pewnie nawet w dzień nie prezentowało się
zachęcająco, a teraz dodatkowo jedynym źródłem światła były nieliczne gwiazdy.
Sam nie chciałby zostać w tym miejscu bez żadnego towarzystwa.
— Poczekajmy chociaż chwilę,
dawno nic nie jechało — poprosiła Dagmara. — Kucharka z popołudniowej zmiany
powinna niedługo skończyć pracę, a ona jeździ w tę stronę. Może zlitowałaby się
nad nami — dodała z nadzieją, chociaż wiedziała, że nie pałająca do niej
sympatią kobieta z chęcią zostawiłaby ją na środku pustkowia. Nie omijając
wcześniej wykładu na temat odpowiedzialności.
— No dobrze — zgodził się
niechętnie Mikko. — Poczekamy pół godziny i jeśli nikt się nie pojawi, idę do
miasta.
Dagmara kiwnęła głową i
wpatrzyła się w bliżej nieokreślony punkt w ciemności. W świetle gwiazd widać
było, że pobocze porośnięte jest wysoką, gęstą trawą, która obecnie leżała
wysuszona na wiór. Coś jednak szeleściło delikatnie, a raz wydało jej się, że
widzi jakiś ciemny kształt poruszający się nad trawą.
Wzdrygnęła się lekko, przypominając
sobie Sanna-Leenę i jej chęć spotkania się z misiem polarnym. A co, jeśli taki
rzeczywiście się pojawi? Idiotko, tu nie
ma żadnych niedźwiedzi, skarciła się w duchu. Przywidziało ci się.
A noga bolała, i to
przeraźliwie. Dagmara cały czas miała nadzieję, że kończyna nie jest
zwichnięta, ani, co gorsze, złamana. Perspektywa chodzenia po lekarzach i dni
spędzonych na leżeniu w łóżku nie była zachęcająca. Skrzywiła się z niesmakiem
na myśl o tym, kiedy w trawie znowu coś zaszeleściło, a i kształt był bardziej
wyraźny niż przedtem.
— Mikko — szepnęła w momencie,
w którym chłopak gwałtownie stanął na nogi.
— Dagmara, jedzie samochód!
Widzę światła! — krzyczał podekscytowany, wpatrując się w stronę miasta.
Dziewczyna jednak wciąż wpatrywała się w ciemną plamę, która zbliżała się w ich
stronę. Nie dotarło do niej, że Mikko szarpie ją za ramię i prosi, żeby wstała.
— Mikko — powtórzyła, z nutą
przerażenia w głosie.
— Dagmara, samochód! —
wrzeszczał Mikko, nie zważając na nią. Stanął na środku drogi i zaczął wymachiwać
rękami, aby kierowca się zatrzymał.
— Mikko! — prawie wrzasnęła
dziewczyna, wpatrując się w nieoczekiwanego gościa, który nagle nabrał realnych
kształtów.
Zamarła z przerażenia, nie
mogąc zrobić nic poza coraz większym wytrzeszczaniem oczu.
Stworzenie bez wątpienia miało
w sobie coś psowatego, ale przecież żaden pies nie chodzi na dwóch łapach.
Żaden nie jest też kompletnie łysy i nie ma przy tym jakby za dużej, obwisłej
skóry. Wielkie, czerwone oczy, których widok o mało nie przyprawił Dagmary o
zawał serca, również nie są zwyczajnym widokiem u tych zwierząt.
Mikko nawet nie zwrócił uwagi,
że coś jest nie tak, bo na zmianę krzyczał na nią i usiłował zostać zauważonym
przez kierowcę nadjeżdżającego samochodu.
A kiedy światło reflektorów
było już bardzo blisko, stwór wyszczerzył ogromne, ostro zakończone zęby.
Dagmara wrzasnęła głośno, jak
jeszcze nigdy w życiu.
Samochód z piskiem opon
zatrzymał się na środku jezdni. Mikko rzucił się ku Dagmarze, żeby pomóc jej
wstać, a stwór zaczął zbliżać się, wyciągając przed siebie wychudzone,
wyschnięte kończyny…
— Stój, bo strzelam! — ryknął
niespodziewanie kierowca, kiedy wyskoczył z samochodu. Lufa jego pistoletu
skierowana była w stronę Mikko.
Dagmara wrzasnęła jeszcze
głośniej.
— Odsuń się od niej, ale już! —
warczał kierowca, wciąż mierząc do Mikko. Chłopak odsunął się od Dagmary,
wyciągając ręce do góry.
Stwór zaskomlał cicho i zniknął
w trawie. Najwyraźniej wystraszył się wrzaskami lub oślepiającym światłem
reflektorów samochodu. Dagmara odetchnęła z ulgą – teraz już mogła myśleć, że
potwór był wytworem jej wyobraźni, bo chyba nikt poza nią nie zwrócił na niego
uwagi.
Z zadowoleniem stwierdziła, że
odrętwienie wywołane przerażeniem minęło. Przywołała na twarz lekki uśmiech i
odwróciła się, aby zobaczyć, kim jest ich wybawca. I ponownie zamarła na widok
pistoletu wycelowanego w Mikko.
— Zachciało ci się napadać na
kobiety na środku pustkowia, co? — wrzeszczał mężczyzna, a kompletnie zdumiony
Mikko nie wiedział, jak z tego wybrnąć.
— Ale ja nic jej nie zrobiłem!
— bronił się, z niepokojem patrząc na lufę pistoletu. — To moja koleżanka!
— Koleżanka! — ryknął kierowca,
a Mikko aż podskoczył, kiedy ręka trzymająca broń zaczęła drżeć. — A ja jestem
Świętym Mikołajem w przebraniu!
I wtedy Dagmara wreszcie przypomniała
sobie, skąd zna ten głos.
— Pan Lagrański? — spytała,
głosem zachrypniętym przez wcześniejsze wrzaski. — To pan? — Spróbowała się
podnieść, ale noga za bardzo bolała, żeby ją tak obciążać. Mikko rzucił się,
żeby jej pomóc, ale na krzyk mężczyzny znowu odskoczył.
— Zostaw ją! Panienka Dagmara?
— spytał kierowca, dowodząc dziewczynie, że miała rację. Iwan opuścił broń i
podbiegł do niej. — Panienka Dagmara! Co on ci zrobił? — dopytywał, potrząsając
ją za ramię.
— Nic jej nie zrobiłem! —
krzyknął po raz kolejny Mikko, na wszelki wypadek jednak trzymając się na
uboczu.
— Nic mi nie zrobił —
powtórzyła Dagmara. — Niech pan to odłoży — poprosiła, wskazując na pistolet.
Iwan spojrzał na nią
podejrzliwie.
— To panienki kolega?
Dagmara skinęła głową.
— Tak, z klasy. Niech pan to
schowa — poprosiła ponownie. Lagrański niechętnie zabezpieczył i schował broń,
jednak wciąż nie spuszczał wzroku z Mikko.
— To co wy tutaj robicie? —
spytał, wstając. Na głowie miał identyczny melonik, jak mężczyźni widziani
przez nich w kawiarni. — I dlaczego siedzisz na ziemi?
— Byliśmy w mieście, uciekł nam
autobus, wracaliśmy na piechotę, poślizgnęłam się i upadłam — wyjaśniła
naprawdę Dagmara, modląc się w duchu, żeby Lagrański ich stamtąd zabrał.
— W mieście? I dlaczego
wracaliście tędy? — spytał Iwan takim tonem, jakby jego zdaniem popełnili
największe głupstwo na świecie.
Dagmara wymownie spojrzała na
Mikko, który wyraźnie się zmieszał.
— No bo to jest najkrótsza
droga. — Bardziej spytał niż oznajmił, ale w świetle nowych wydarzeń nie był tak
przekonany do swojej racji.
— Nie — uciął Iwan. —
Najprościej byłoby pojechać na najbliższy szkole przystanek i stamtąd iść
pieszo, a nie przez pustkowia. — Podszedł do samochodu, otworzył drzwi od
strony pasażera i cofnął siedzenie odrobinę do tyłu. — Da radę panienka wstać? —
spytał, gdy wrócił do Dagmary.
— Odwiezie nas pan do szkoły? —
spytała z nadzieją dziewczyna, kiedy pomógł jej wstać. Mikko milczał, jakby na
nowo próbował zorganizować swoje wiadomości na temat okolicy, a może też czuł
się trochę winny.
— Do żadnej szkoły, z tą nogą
trzeba do szpitala — zarządził Iwan, sadzając Dagmarę w samochodzie.
— A ja? — spytał głupio Mikko,
otrząsając się z otępienia.
— Jak już musisz, to wsiadaj —
burknął Lagrański, wsiadając do pojazdu.
Mikko wtoczył się na siedzenie
za Dagmarą, a dziewczyna wpatrzyła się w trawę, w to miejsce, gdzie widziała
tajemnicze zwierzę. Bardzo chciała uznać je za wytwór swojej wyobraźni, ale ono
było tak realistyczne…
Potwór jednak zniknął. Albo po
prostu nie mogła go dostrzec z jasno oświetlonego samochodu Iwana.
* naprawdę jest takie święto w Finlandii, jednak na potrzeby opowiadania pozwoliłam sobie przesunąć je z października na listopad.
***
Rozdział troszkę wcześniej, a od tej pory zamierzam publikować co dwa tygodnie. Mam nadzieję, że nikt się nie zmęczy ;)
Mam mocne postanowienie niestreszczania rozdziału. Zobaczymy, czy mi się uda...
OdpowiedzUsuńZrzędzenie Dagmary sprawiło, że polubiłam ją jeszcze bardziej. Ja też tak ciągle jęczę, ale z drugiej strony wkurza mnie, kiedy ktoś ciągle jęczy, więc rozumiem też Mikko.
Wspominałaś już wcześniej, że Mikko ma fotograficzną pamięć? Bo nic a nic mi się nie kojarzy, a chciałam retorycznie zapytać: czy można kochać jeszcze bardziej i czy Mikko mógłby być jeszcze bardziej Mikkowaty? <3 (Odpowiedzi to teoretycznie nie i zdecydowanie nie, gdybyś miała wątpliwości). Dodam jeszcze tylko, że jego nerwowość i wybuch złości były przeurocze! Kajam się, bo część dotycząca Mikko zawsze mi nieskładna wychodzi, ale to chyba przez zachwyty nad nim *rumieni się*
I mam pytanie - czy odmiana 'Francesci' nie powinna wyglądać 'Franceski'? Nie wiem, jak z włoskimi imionami, ale w jakiejś książce spotkałam się z 'Jessiki', więc założyłam, że to poprawna wersja.
"— Ja po prostu uważam, że to klony chciały mi zrobić na złość i dla niepoznaki okradły również nią" - ją, nie nią xD
"W następnej leżała na ziemi, kurczowo trzymają się za prawą kostkę." - trzymająC
Ja wiem, że Dagmara próbowała przeciągnąć moment spojrzenia na kostkę, ale nie sądzisz, że ona za szybko spuchła? Może wypadałoby tam jeszcze jakieś zdanie dopisać?
"Skoro jej myśli odrobinę rozjaśniały, spojrzała na połyskującą nawierzchnię drogi." - a nie 'jak tylko'?
"Bardzo spytał niż oznajmił, ale w świetle nowych wydarzeń nie był tak przekonany do swojej racji." - bardziej
"Podszedł do samochodu, otworzył drzwi od strony pasażera i cofną siedzenie odrobinę do tyłu." - cofnąŁ.
Scena z pojawieniem się potwora jest genialnie opisana! Świetnie stopniowałaś napięcie towarzyszące Dagmarze, naprawdę, normalnie czułam się, jak bym czytała horror ^^
A teraz, proszę ja cię bardzo, wyjaśnij mi, skąd Iwan miał przy sobie broń? I dlaczego on ani Mikko nie widzieli potwora? To był duch, którego widziała tylko Daga, czy po prostu było ciemno, a panowie skupili się na sobie? xD
W ogóle to Iwan był chyba zazdrosny o Mikko, co? Chociaż troszkę? Nie? Kurczę xD
No, chyba udało mi się za bardzo nie streszczać. Następnym razem będzie lepiej, obiecuję! :D
P.S. Niech żyje Śleć! xD
Bardzo dżemkuję za wypisanie byków. Widać, jakie efektowne jest moje rozbebeszanie -_-
UsuńJa nie wiem, co z tą spuchniętą kostką. Strasznie wymęczony jest ten fragment, a opierałam się na opowieściach jedynej znanej mi osoby, która miała skręconą nogę (tendencje do wyolbrzymiania wzięłam pod uwagę). Poczytam jeszcze w necie xD
Nie było tu ani grama streszczenia.
Scena z pojawieniem się potwora jest genialnie opisana! Świetnie stopniowałaś napięcie towarzyszące Dagmarze, naprawdę, normalnie czułam się, jak bym czytała horror ^^
*ma wizję, w której zostaje okrzyknięta następczynią Lovecrafta, a Jego Plugawość Wielki Cthulhu powstaje, aby złożyć jej gratulacje*
Dobra, zejdźmy na ziemię.
Gdyby Iwaś był Tró Loverem, to zapewne byłby zazdrosny. Ale on jest wytworem tróloveropodobnym, więc odpowiedź nie jest jednoznaczna. A co do potworka - panowie byli zajęci sobą, jakkolwiek to nie brzmi.
No ja nie spodziewałam się, że aż tak polubisz Mikko <3
Ależ nie ma za co. Z rozbebeszania i rzucania ludziom błędami w twarz czerpię sadystyczną przyjemność ^^
UsuńJa też nie wiem, bo nigdy nie skręciłam ani nie widziałam skręconej kostki. To było takie odczucie, że to się za szybko stało. Risercz to parszywa robota, szczególnie jeśli dotyczy takich właśnie kwestii.
Oj, myślę, że gram by się znalazł, ale nie doszukujmy się go tam, ok? ;)
Lovecrafta nie czytałam *zapada się pod ziemię ze wstydu i obiecuje nadrobić*, więc was nie porównam, ale myślę, że ciulu i tak powinien ci złożyć gratulacje.
To brzmi fajnie ]:->
Mikko to jest MÓJ Tró Lover i go nie oddam. Jako że jest remmowaty, to mogę rozważyć podzielenie się nim z tobą, ale z nikim więcej.
No to miło mi, że mój tekst sprawił ci przyjemność! Zawsze myślałam, że to powoduje tylko męczarnie :D
UsuńJak widzisz, internet mi za bardzo nie pomógł, a w książkach mi się grzebać nie chce. Zresztą i tak nie napiszą wprost, bo to pewnie dla wszystkich oczywiste ;<
Lovecrafta i mnie w ogóle się nie i nie należy porównywać, bo on to Mistrz, a ja takie małe byle co. No i jego proza jest baaaaaaardzo specyficzna, więc jest duża szansa, że ci się nie spodoba xD
Co brzmi fajnie? Że panowie zajmowali się sobą? ;>
Nie musisz się dzielić. Ja o nim tyle piszę, że zaraz będę mieć go dość xD
A idź ty z tymi męczarniami, podrabiany grafomanie xD
UsuńTylko nie dla tych, dla których to nie jest oczywiste, a tego potrzebują. Dla dobra Nocy musisz iść sobie skręcić kostkę i sprawdzić ;D
Lovecraft też na pewno zaczynał, będąc takim małym byle czym. A to on miał jakąś chorobę psychiczną?
No a jak ]:->
To ja go przygarnę, jak ci się znudzi <3
Cytując pana Kresa.
Usuń"...zawsze miałem wrażenie, że grafoman to właśnie taki gość, który męczy się, płacze i zgrzyta zębami, a jednak pisze i pisze, z powodów, których nie umiem odgadnąć."
Czyli jestem grafomanem xD
Dziękuję, chyba jednak odpuszczę skręcanie kostki xd
Chory nie był, chociaż czasami przy czytaniu mam takie wrażenie. Bardziej chodzi mi o fakt, że nie uznawał dialogów i potrafił napisać powieść, która była jednym wielkim opisem; czasami trudno ogarnąć, o co mu chodzi, no i przede wszystkim to nijak nie jest podobne do współczesnych horrorów. Taki King to całkiem inaczej wygląda. Ale niektóre jego potworki to są świetne, mwhahaha.
I bardzo dobrze, że mimo wszystko opublikowałaś rozdział wcześniej i oczywiście regularna publikacja rozdziałów tutaj również mnie cieszy :D Im więcej czytania świetnych opowiadań, tym lepiej, a co!
OdpowiedzUsuńW życiu nie chciałoby mi się iść pięciu kilometrów w dodatku przez jakieś pustkowia, więc tym bardziej podziwiam Dagmarę, że się na to ostatecznie zdecydowała w dodatku w takich butach. Ja chyba wolałabym już sobie poczekać do rana na przytulnej ławeczce na pierwszy autobus ;d
Podróż przyjaciół jednak nie zakończyła się sukcesem przez przeklęty lód, który chyba faktycznie wziął się tam znikąd albo to jakiś spisek (pytanie tylko czyj?). Dobrze, że Iwan tamtędy przejeżdżał, bo ten zwierz raczej nie miał pokojowych zamiarów. Tak swoją drogą, ciekawa jestem, co dokładnie widziała Dagmara? Z początku pomyślałam o dziku, ale to na pewno coś zupełnie innego.
W tym rozdziale nie zabrakło humoru, co bardzo cenię sobie w Twojej twórczości. Rozbawiła mnie szczególnie sytuacja z pistoletem Iwana wycelowany w biednego Mikko :D Niemniej dobrze, że Iwan byłby gotów uratować Dagmarę, gdyby faktycznie miał ku temu okazję. W każdym razie zaintrygował mnie fakt, że miał melonik taki sam, jak mężczyźni w kawiarni. I broń! Po co mu broń? Czyżby planował oś z tamtymi mężczyznami?
Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję, bardzo mi miło :)
UsuńŁaweczka nie była tak do końca przytulna - przymrozek i te sprawy. Kilkadziesiąt minut spacerku wydawało się lepszą perspektywą :D
Nie, to nie było żadne zwyczajne zwierzę - coś baaardzo nienaturalnego. Ale pokojowych zamiarów z pewnością nie miało. Broń to jeden z elementów wizerunku Iwana-wariata ale to postaram się jeszcze rozwinąć, więc może nie spoileruję ;)
Jak ja się cieszę, że widzę u ciebie nowość! Kurczę, zdążyłam się już stęsknić za twoją twórczością. Dlatego jeszcze bardziej cieszę się z tego, że teraz zamierzasz publikować regularnie. Super! No, a wracając do rozdziału to wypadł on bardzo fajnie.
OdpowiedzUsuńTaki bardzo zagadkowy. Najpierw gwiazdka na rozkładzie jazdy, której najpierw nie było, a potem nagle się pojawiła. Dziwne to i dlaczego mam wrażenie, że miało to związek z duchami, które poznaliśmy na początku tego opowiadania? Dobra, mniejsza z tym. Zastanawiałam się, co oni biedni teraz zrobią, gdy w poprzednim rozdziale okazało się, że nie mają czym wrócić. Nie przypuszczałam, że postanowią wrócić na pieszo. Jakoś nie specjalnie uśmiechałoby mi się iść pięć kilometrów przez pustkowie w zimnie i w cieniutkich, pewnie niewygodnych butach. Chociaż w sumie dziennie przechodzę mniej więcej tyle, żeby dostać się i wrócić ze szkoły, ale to już inna bajka :D
Biedna Dagmara, ile to ona musiała się namarudzić podczas tej podróży, a i tak skończyła na ziemi. No właśnie, ten lód... Kolejna podejrzana rzecz, które wydarzyła się w tym rozdziale. Skąd on się tam wziął? Bo jakoś nie kupuję tego, że pojawił się znikąd. No, ale nasza dwójeczka miała szczęście w nieszczęściu, bo podróż jednak skończyła się w miarę szczęśliwie. I to dzięki Iwanowi! Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby jednak tamtędy nie przejeżdżał. Pewnie Mikko musiałby wrócić do miasta, a to straszne zwierze miałoby drogę otwartą do Dagmary. W sumie strasznie podobała mi się te scena! Normalnie jakbym oglądała jakiś przerażający film. Wcale nie dziwię się, że dziewczyna się przeraziła. Ja to bym na zawał serca tam padła, gdyby takie coś nagle wypełzło z tych krzaków. Tylko co to tak naprawdę było? Po nocy przez ciebie spać nie będę mogła, no! :D
Nie tylko Dagmara przeżyła chwile grozy. Również biedny Mikko musiał nieźle się przejąć, gdy zobaczył Iwana celującego do niego z pistoletu. Tak a'propos skąd on miał ten pistolet i po co on mu? I ten kapelusik... Dziwne, dziwne. Czekam na kolejne podpowiedzi.
Pozdrawiam serdecznie!
A mnie bardzo cieszy Twój entuzjazm, chociaż nie ukrywam, że mi trochę głupio - ale to zwykle tak bywa, jak czytam miłe słowa pod adresem swoim tworów ^^
UsuńCo do duchów, to masz bardzo dobre wrażenie, ale na razie cichooo.
Pięć kilometrów to dla mnie też nie problem, no ale Dagmara to Dagmara, swoje wymarudzić musi. Szczerze mówiąc, to gdybym ja zobaczyła takiego stwora - zwiewałabym mimo tej uszkodzonej nogi. Jeśli wcześniej bym nie padła na zawał, tak jak mówisz :D
Wątek Iwana jeszcze rozwinę, od teraz będzie go więcej.
O, nowość ^^. Czyli jednak wenka wróciła, to dobrze :).
OdpowiedzUsuńRozdział mi się bardzo spodobał. Czuć było tam pewną specyficzną atmosferę, szczególnie z tą nagle pojawiającą się gwiazdką w rozkładzie, tą drogą przez pustkowia, nagle pojawiającą się kałużą lodu i tym dziwnym stworem na łące. Czyżby było to powiązane z duchami, które z jakiegoś powodu postanowiły uprzykrzyć życie bohaterom? No i te kradzieże w szkole i inne dziwne incydenty, które też możnaby podciągnąć pod ich działalność.
Zastanawiałam się, co oni zrobią, kiedy okaże się, że autobusu nie ma (wgl, skąd ta gwiazdka? też jakiś kawał duchów?). Tak myślałam, że jednak pójdą pieszo, bo siedzieć do szóstej rano na przystanku... Choć ja bym chyba jednak wolała zostać w mieście, zanim tłuc się przez takie odludzie pieszo. Wgl, przechlapane na takim wygwizdowie, taki kawał iść przez pustkowie. Nawet bym się nie zdziwiła, gdyby Dagmara miała zwidy, bo w takich okolicznościach wszystko jest możliwe. Bo to stworzenie mogło faktycznie być, albo mogło być duchem, albo po prostu zwidem ^^.
Wgl, ona ma coś wspólnego ze mną - narzekanie! Coraz bardziej ją lubię, bo sama też jestem straszną marudą i doskonale rozumiem dziewczynę, że tak chętnie narzeka. Ale kto by nie narzekał, musząc iść 5 kilometrów w takie zimno i ciemno? Brr...
Dobrze, że akurat przejeżdżał jakiś samochód, troszkę mnie rozwaliła ta akcja z Iwanem. W ogóle, on mi się jakiś podejrzany wydaje, co on tam robił o takiej porze? I to jego zachowanie... Zdecydowanie dziwny facet, ale i tak dobrze, że się pojawił, bo inaczej tamci pewnie nieprędko dotarliby do szkoły czy chociażby z powrotem do miasta.
Troszkę niespójny komć wyszedł, sorki ;P.
Chwilowo wróciła, aczkolwiek ja zawsze piszę na siłę, bo inaczej nic bym nie napisała ;)
UsuńDobrze kombinujesz z duchami, dziwię się, że mało kto wiąże z nimi te wszystkie dziwne rzeczy. U mnie jest identyczny wygwizdów, jeśli chciałabym iść pieszo z miasta do domu. Chociaż myślę, że nie mamy potworków w krzakach ^^
No, Iwan okazał się niespodziewanym wybawcą, ale normalny to on nie jest. Mam nadzieję, że go nie zepsuję xD
Cieszę się, że w końcu pojawiła się nowość ;d
OdpowiedzUsuńRozdział jest naprawdę udany, to trzeba przyznać. Jest dynamiczny, bo sporo się w nim dzieje. Wiesz, mam na myśli te świetnie opisane akcje typu gwiazdki na rozkładzie czy tych... zjaw(?). Do tego doszło też pojawienie się Iwana, który wydaje się być dziwnym gościem, ale przez to jest tylko bardziej tajemniczy, co czyni jego postać jeszcze bardziej wyjątkową.
Czasem dziwię się Mikko, jak może wytrzymać to narzekanie Dagmary. Choć.. przyznam, że Dadze z narzekaniem do twarzy atak samo Mikko był uroczy podczas tego swojego ataku gniewu. Uogólniając, obie postacie są niebanalne i świetnie ukazane. Uwielbiam ich! :)
Co by tu jeszcze... A, cały rozdział osnuty jest tajemnicą,co bardzo mi się podoba. Serio! Kocham takie rozdziały xD
To tyle.
Pozdrawiam serdecznie!
http://irim-story.blogspot.com/
PS: Przepraszam, ze mam tu takie zaległości,spowodowane problemami z internetem i brakiem czasu, ale już je nadrobiłam. :-)
Już wczoraj zabrałam się za pisanie komentarza, ale mój brat coś chciał, a potem jak chciałam wziąć się do pisania, komputer przeżył zawieszenie. I widzisz? Wszechświat domaga się, bym nie komentowała. Ale z racji, że zawsze robię po swojemu, i tak skomentuję. ;)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze cieszę się, iż jednak udało ci się dodać rozdział wcześniej. Zżerała mnie ciekawość, co wymyśli Mikko lub Dagmara. Cóż... Pięć kilometrów to jednak jest odległość, więc dziwi mnie, że się zdecydowali na tę opcję. Co jest strasznego w poproszeniu o nocleg i pojechania na drugi dzień? Okej, ale co dalej. Szczerze? Na miejscu Mikko nie wytrzymałabym z Dagmarą, choć sama mam tendencje do narzekania. Muszę przyznać, że dziewczyna jest irytująca, ale dzięki temu prawdziwa. Takie wady utwierdzają czytelnika w rzeczywistości bohatera. ;)
Powiem Ci, że ja już sama nie wiem, co sądzić. Tyle tajemniczych zjawisk w tym mieście było (dziwni mężczyźni w kapeluszach, gwiazda-brak gwiazdki i jeszcze ten stwór). Daję głowę, że to nie był wymysł jej wyobraźni. Gdybym ja znalazła się na miejscu Dagmary, to chyba bym zwariowała - w dosłownym tego słowa znaczeniu. A ta sytuacja z Mikko na końcu?! Komiczna! Chcę takich więcej. ;)
Pozdrawiam, Wellesie
PS: Przepraszam, że komentarz taki nieogarnięty, ale dzisiaj nie mam na nie weny. ;)
w-klatce-zmyslow
urwane-wspomnienia
Ocena Twojego bloga została opublikowana.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
antler
[krytyka-dla-odwaznych]