Stara
woźna Brunhilda tego dnia miała wszystkiego dość.
Pół
dnia spędziła na pucowaniu podłogi w holu, uprzednio surowo zabraniając
dzieciarni wstępu, a kiedy wszystko było lśniące i przygotowane na przybycie
gości, do budynku wparowała druga woźna, Matilda. W butach zabłoconych śniegiem
i piachem z podwórza.
Oczywiście
zrobiła to specjalnie. Obie panie już od początku nie pałały do siebie sympatią
— być może przełożyła się na nie długoletnia, wzajemna niechęć alchemików do
wróżbitów. Na co dzień odnosiły się do siebie z wymuszoną uprzejmością, jednak
i tak ustawicznie jedna drugiej robiła na złość. Tak, jak i wtedy.
Na
szczęście Brunhilda znalazła sobie azyl, gdzie mogła odpocząć od denerwującej
współpracownicy.
Piwniczkę
z winami odkryła przypadkiem, kiedy szukała czegoś całkowicie innego i zagubiła
się w plątaninie korytarzy w podziemiach szkoły.
Z
zaskoczeniem zauważyła, że wina nie są aż takie stare, jak można by
przypuszczać po osiadłej na nich warstwie kurzu. Nie potrafiła pojąć, jakim
cudem właściciel o tym zapomniał. Czyżby aż w takim pośpiechu opuszczał dom?
Ale
tym lepiej dla niej. Kiedy czuła się zdenerwowana, przychodziła do małej
piwniczki i degustowała. Nikt jej tam nie nachodził, nie dręczył pytaniami, no
i najważniejsze — nikt bezczelnie nie brudził w miejscu, które własnymi siłami
doprowadziła do porządku.
W
dzień przedstawienia, kiedy już wszystko było gotowe na przyjęcie gości,
postanowiła odpocząć od nerwowej atmosfery. Po cichu zeszła do piwnicy,
rozkoszując się myślami o ciszy i spokoju. Wśród dzieciaków chyba wybuchło
jakieś zamieszanie, bo biegały tam i z powrotem, krzycząc do siebie
przeraźliwie i zaglądając w każdy kąt.
Podziemia
opustoszały niemal całkowicie — wyniesiono wszystkie dekoracje, rekwizyty i przebrania,
które składowano przez ostatnie tygodnie, więc bez żadnych przeszkód dotarła do
korytarzyka, którym mogła przejść do piwniczki. Szła dalej, pogrążona w
rozmyślaniach... i potknęła się na jakiejś samotnie stojącej skrzynce.
—
Psia mać — mruknęła, pocierając obolały palec.
Coś
głucho łupnęło w drzwi, obok których stała.
Przez
chwilę słuchała uważnie, czy dźwięk się powtórzy. Już myślała, że nie pierwszej
młodości słuch oszukał ją, kiedy dudnienie powtórzyło się.
—
Jest tam kto? — wrzasnęła, przystawiając ucho do drzwi. Odpowiedział cichy,
słaby głosik.
Brunhilda
przez chwilę nie wierzyła w to, co się dzieje. Ktoś siedział zamknięty w małej
komórce w piwnicy, ale czemu?
Szarpnęła
za klamkę, ale drzwi były zatrzaśnięte na głucho.
—
Już idę po pomoc! — zawołała i pośpiesznie podreptała na górę.
Karla
była zakurzona, zmarznięta, zapłakana i — co najważniejsze — śmiertelnie
przerażona.
Siedziała
w gabinecie pana Karevika z wielkim kubkiem gorącej herbaty, szczelnie owinięta
grubym kocem i drżącym głosem streszczała swoją makabryczną przygodę.
—
Kojarzycie kogoś takiego? — spytał nauczyciel bliźniaczek, kiedy Karla opisała
wygląd dziewczynki, która zaprowadziła ją do piwnicy.
Obie
zgodnie pokręciły głowami. Były pierwszymi osobami, na które wpadła spanikowana
woźna. To one zajęły się uspokajaniem kobiety oraz znalezieniem kogoś, kto
wyważyłby drzwi od piwniczki, bo szybko okazało się, że nikt nigdy nie widział
klucza do tego pomieszczenia.
Chwilę
trwało, zanim ktoś zauważył, że klucz nie miał prawa istnieć, bo w drzwiach nie
było zamka.
Ściągnięto
także panią Nykanen, kiedy tylko Karla powiedziała, że to do niej chciała
zaprowadzić ją tajemnicza dziewczynka.
—
Ale jak ty mogłaś mnie słyszeć, dziecko? — jęczała nauczycielka. — Skoro ja od
razu po próbie poszłam zażyć gorącej kąpieli!
Karla
w duchu przeklinała się za swoją głupotę, bo przecież widziała panią Nykanen,
która drepta w stronę swojego pokoju i mówi sama do siebie, rozważając wyższość
jej ulubionego płynu do kąpieli nad innymi.
—
To na pewno był pani głos, przysięgam — chlipnęła. — Inaczej w ogóle bym tam
nie weszła! — Znowu zaczęła płakać.
Pani
Nykanen zaczęła dreptać po pokoju, tam i z powrotem, mamrocząc pod nosem coś o
mistyfikacjach, dyktafonach i wrabianiu Bogu ducha winnych ludzi. Za to pan
Karevik był tak spokojny, jakby codziennie wyciągał z piwnicy uwięzione
dziewczęta.
—
Jedna z was — zwrócił się do bliźniaczek — niech idzie i ogłosi, że znaleźliśmy
Karlę, bo jak mi się zdaje, wciąż jej szukają. A druga pójdzie do dyrektora.
Trzeba odwołać przedstawienie.
Wprawdzie
dyrektor widział już dziewczynę i słyszał, co się stało, ale na razie poszedł
jedynie obwieścić gościom, że rozpoczęcie sztuki zostanie przesunięte.
Cichy
protest Karli zanikł w krzyku, jaki wydała z siebie pani Nykanen.
—
Nigdzie nie idziecie! — ryknęła na bliźniaczki, które były już przy drzwiach.
Zatrzymały się, nie wiedząc, kogo posłuchać. — Tyle przygotowań, prób,
zaproszonych gości, charakteryzatorka z teatru, a ty chcesz to po prostu
odwołać! Tyle pracy na marne! — wrzeszczała, a po chwili chyba zabrakło jej
sił, bo z ciężkim westchnieniem opadła na krzesło.
—
To już druga napaść na uczennicę — warknął pan Karevik, zezłoszczony niefrasobliwością
koleżanki. — Co mnie obchodzą goście i charakteryzatorka!
—
Proszę pana — wyszeptała Karla, owijając się szczelniej kocem. — Ja zagram.
—
Zagra! — krzyknęła entuzjastycznie pani Nykanen, chociaż sekundę wcześniej
miała zgoła inny nastrój. — Widzisz! — Spojrzała oskarżycielsko na nauczyciela.
— To jest prawdziwa księżniczka!
Ten
jednak nie zwrócił na nią uwagi.
—
Jesteś pewna, że chcesz zagrać? — Karla pokiwała głową, ale nauczyciel wciąż nie
wydawał się przekonany. — Nie przejmuj się żadnymi głupotami pod tytułem goście
i charakteryzatorka. Nikt nie będzie miał do ciebie pretensji, jeśli nie
czujesz się na siłach, żeby grać.
—
Nie, ja chcę — powtórzyła dobitnie Karla, bo pani Nykanen już miała krzyczeć,
że to wcale nie są głupoty, tylko ważne sprawy wagi państwowej. — Pani ma
rację, zbyt długo się przygotowywaliśmy. Tylko potrzebuję trochę czasu, żeby
doprowadzić się do porządku. — Zerknęła na zegarek. Planowo sztuka miała się
zacząć za pięć minut.
Pan
Karevik obrzucił ją jeszcze jednym, uważnym spojrzeniem. Po chwili skinął
głową.
—
W takim razie weź jedną z bliźniaczek — przepraszam, ale nie jestem w stanie
was rozróżnić — żeby cię pilnowała i idź się przygotuj. Albo nawet dwie
bliźniaczki, mniejsze ryzyko, że ktoś was ukradnie.
Karla
uśmiechnęła się lekko.
—
A ja idę porozmawiać z dyrektorem — dodał nauczyciel i wyszedł.
—
Moja kochana! — wykrzyknęła pani Nykanen, energicznie podchodząc do Karli.
Rozłożyła ręce, jakby chciała ją objąć i ucałować, ale szybko cofnęła się,
uświadomiwszy sobie, że dziewczyna wciąż jest cała z kurzu. — No, kochanie, idź
się umyj i za pół godzinki widzimy się na sali! — Dla pewności otrzepała
żakiet, chociaż nie był ani trochę zabrudzony. — Nie możemy kazać gościom długo
czekać. — Posłała Karli buziaka i wyszła, stukocząc obcasami.
— Ale checa — skwitowała Anna po chwili
milczenia.
Karla uśmiechnęła się blado.
Szczęśliwie i już bez przeszkód
przedstawienie mogło się rozpocząć.
Poza tymi, którzy jej szukali, niewiele
osób wiedziało, co przydarzyło się Karli. Postanowiono zachować sprawę w
tajemnicy, przynajmniej dopóki nie znajdzie się winny. Jeśli w ogóle się
znajdzie, bo tajemnicza dziewczynka przepadła, a i nikt nie przypominał sobie
kogoś takiego.
Jednak zaproszeni goście i uczniowie,
którzy mieli mniejszy udział w tworzeniu przedstawienia, nie narzekali na nudę
podczas czekania na rozpoczęcie sztuki. Wszak na sali przebywał sam pan
Konstantyn Lagrański, bardzo wiekowy, ale za to wybitnie dobrze trzymający się
człowiek. Wyszedł na prowizoryczną scenę i donośnym, niezachwianym głosem
streścił — nieco przydługo, jak na gust większości z obecnych — historię domu,
który przekazał szkole. Opowieść była niezwykle barwna, a człowiek wykładał z
taką niezachwianą pewnością, że jedynie zakłopotana mina jego wnuka mogła
sugerować, że większość wydarzeń została podkoloryzowana lub nawet zmyślona.
Jakąś godzinę później przedstawienie
trwało jednak w najlepsze. I chyba nawet wyszło nieźle, pomijając przytłumione
chichoty rozlegające się przy niektórych kwestiach księcia.
Dagmara, obserwując wszystko ukradkiem
zza prowizorycznych kulis, stwierdziła, że Lenny na scenie jest tak samo
spokojny, jaki był od rana. Więcej, był obojętny jak plastikowy miecz, który
dzierżył w dłoni i już nawet wyznanie miłości Leonardzie nie sprawiało mu
kłopotu. Obietnicę pokonania straszliwego stwora rzucił tak lekko, jakby
codziennie zabijał wielkie smoki. Może to i dobrze, bo przez ostatnie dni był
nie do zniesienia.
Po raz kolejny wygładziła fałdy
wielkiej sukni, w której Leonarda miała wystąpić podczas finałowej sceny
zaręczyn z księciem. Na scenie księżniczka właśnie z zapałem przekonywała
swojego ojca, że Ragnvald na pewno wróci z wyprawy cały i zdrowy, więc król powinien
zaczekać z ogłaszaniem jej ślubu z podstarzałym hrabią.
Żenada.
Lenny schował się z drugiej strony
kurtyny, więc Dagmara nie mogła z nim pogadać. Zresztą i tak był dziwnie
burkliwy i milczący. Przynajmniej wreszcie dowiedziała się, jak najskuteczniej
go uciszyć: kazać mu zagrać księcia.
Scena skończyła się. Karla przybiegła za
kulisy, a Dagmara rzuciła się, żeby pomóc jej w rozwiązywaniu paskudnego
gorsetu, jednocześnie starając się pamiętać o rekwizytach, których za niedługo
będzie potrzebował król. Teoretycznie miało być więcej osób do pomocy, ale
wszyscy wyszli „popatrzeć przez chwilę” i chyba przykleili się do stołków. Później się z wami policzę, paskudne lenie,
myślała dziewczyna.
Tymczasem do wyjścia przygotowywał się
smok, czyli trzech chłopaków schowanych w jednym kostiumie. W tym Mikko. Chwilę
później, słysząc wyzwanie księcia, bestia wytoczyła na scenę, bardzo uważając,
żeby nie nadepnąć sobie na ogon.
— Nie uważasz, że ta suknia dziwnie
pachnie? — spytała Dagmara Karlę.
Od dłuższej chwili dręczył ją jakiś
mdły, mocny zapach, ale dopiero kiedy ubierała księżniczkę, zlokalizowała jego
źródło.
Karla jednak pokręciła głową.
— Nie wydaje mi się. Może przesiąkła
czymś w piwnicy? — Poprawiła nieco stelaż i ułożyła na nim spódnicę. — Ale
chyba jest trochę wilgotna. — Przeszła się kilka kroków, żeby sprawdzić, czy
suknia dobrze leży. — Nie mam pojęcia, jak kobiety dawały radę chodzić w czymś
takim przez cały czas.
— Kwestia przyzwyczajenia — mruknęła
Dagmara, omiatając wzrokiem strój. Nieco poprawiła perukę, ale nadal coś jej
nie pasowało.
Kątem oka wypatrzyła jakiś ruch, ale jak
spojrzała w tę stronę, nie dostrzegła niczego. Znowu miała jakieś przywidzenia,
bo w czasie przedstawienia zdarzyło się to już któryś raz.
Tymczasem na scenie Lenny widowiskowo
pokonał wielkiego potwora, który z głośnym jękiem stoczył się ze sceny i
zniknął za prowizoryczną kurtyną. Widownia nagrodziła go oklaskami — oraz
głośnym śmiechem — a Karla wybiegła, żeby rzucić się w ramiona dzielnego
księcia.
Dagmara, nie mając nic lepszego do
roboty, a chcąc się odrobinę pośmiać, wyszła zza kulis i przyczaiła się w kącie
sali, żeby obejrzeć zakończenie. Cały czas jednak miała na oku przestrzeń za
sceną.
I kiedy tak przypadkiem zerknęła, co
się tam dzieje, szczęka jej opadła.
Smok już zniknął, bo chłopcy zdążyli
pozbyć się kostiumu, który teraz składali i pakowali do wielkiego pudła. Nieco
z tyłu król poprawiał swoją koronę, marudząc pod nosem, że gdzieś posiał berło,
a zaraz musi wyjść na scenę. Ale to nie było dziwne. Dziwny był mały,
półprzeźroczysty chłopczyk, wiszący pod sufitem i chichoczący cicho.
Dagmara ukradkiem podeszła trochę
bliżej, chcąc się dokładniej przyjrzeć zjawie. Pomyślała sobie, że albo ma
przywidzenia albo zwariowała. Ewentualnie jest strasznie niewyspana i jawią się
jej takie dziwne rzeczy.
A wtedy spojrzenia jej i chłopczyka
spotkały się.
Dziecko wyszczerzyło zęby w szerokim,
paskudnym uśmiechu i pomachało do Dagmary. Skoczyło i zniknęło w podłodze, tuż
obok niczego nieświadomego Mikko.
— Masz minę, jakbyś ducha zobaczyła —
rzucił chłopak, kiedy podszedł do niej, chcąc spojrzeć na finał.
Dagmara zorientowała się, że z
rozdziawionymi szeroko ustami wpatruje się w miejsce, gdzie zniknął chłopczyk.
— A przypomniało mi się coś — palnęła
po chwili, chcąc jakoś zamaskować swoje zdumienie. — Słuchaj, to przedstawienie
nawet całkiem fajnie wyszło, jak myślisz?
Mikko wzruszył ramionami. Na scenie
książę właśnie prosił szczęśliwą Leonardę o rękę, a na widowni pani Nykanen
rozpływała się nad umiejętnościami aktorskimi Lenny’ego, cicho trajkocząc do
ucha Iwana Lagrańskiego, który wyglądał na śmiertelnie wynudzonego.
— Nie było źle — stwierdził Mikko. —
Ale Lenny chyba do końca życia będzie miał traumę.
— Pewnie już nigdy nie zbliży się do
teatru — zachichotała Dagmara. — Ze strachu, że mogliby go zaangażować do
jakiejś roli.
Zerknęła za scenę, żeby utwierdzić się
w przekonaniu, że półprzeźroczysty chłopczyk był jedynie wytworem jej
wyobraźni. Niestety, zjawa siedziała na skraju pudła ze strojami i radośnie
dyndała nogami, wciąż uśmiechając się do dziewczyny.
— Cholera jasna, co to jest — mruknęła
pod nosem, mrużąc oczy.
— Mówiłaś coś? — spytał Mikko,
obserwując sztukę.
— Nie. — Dagmara spojrzała na
Lenny’ego, któremu król dziękował za uwolnienie królestwa od straszliwego
potwora, a potem jeszcze raz na pudło. Nikogo na nim nie było, znowu jej się
przewidziało.
Na widowni natomiast w jednej sekundzie
zapadła głucha cisza. I niemal natychmiast rozległy się przerażone krzyki. Bo
na szczęśliwej Leonardzie, która właśnie wygłaszała ostatnią wypowiedź
spektaklu, zapaliła się suknia.
Lenny jednym ruchem szarpnął za
książęcą pelerynę i zaczął okładać palący się materiał, ale spódnica chyba
uparła się, że spłonie doszczętnie. Król zastygł przerażony, a Karla próbowała
rozszarpać ubranie, jednak niewygodny stelaż wcale nie ułatwiał jej zadania.
Wtedy ktoś na widowni odzyskał zdolność
myślenia i rzucił się po gaśnicę. Pośpiesznie spryskano księżniczkę, już po raz
kolejny śmiertelnie przerażoną.
Wryta w ziemię Dagmara poczuła, jak
ktoś szarpie ją za rękaw. Spojrzała w dół i znowu dostrzegła widmowego
chłopczyka.
— Chodź ze mną — wyszeptało dziecko z
upiornym uśmiechem.
Dziewczyna odskoczyła, przerażona,
niemal przewracając Mikko, który stał i gapił się na scenę, jak praktycznie
wszyscy na sali.
— Mikko — wydusiła, szarpiąc go za
rękaw.
— Co? — spytał, odwracając się powoli.
Jeśli jego twarz wcześniej nie zastygła w wyrazie przerażenia, to stało się to,
kiedy ujrzał widmowego chłopca. — Co to jest? — wykrztusił.
— Chodźcie ze mną — powiedziała zjawa,
przeciągając sylaby. Rozpłynęła się w powietrzu, ale Dagmara poczuła, jak coś
chwyta ją za rękę i ciągnie ku wyjściu z sali. W ostatniej chwili złapała Mikko
za ramię, bo nie chciała zostać z tym sama.
Niewidzialny chłopczyk poprowadził ich
przez hol, a potem do piwnicy.
— Chyba nie powinniśmy tam wchodzić —
powiedział Mikko, kiedy zbliżali się do schodów.
— Wiem! — warknęła Dagmara. — Ale ta
mała gnida mnie tak szarpie…
W nagrodę za te słowa chłopczyk tak
przyśpieszył, że musiała przeskakiwać kilka stopni na raz.
Popędzili przez piwnicę, niekiedy
gwałtownie zatrzymując się przy jakiejś ścianie, jakby duch nagle uświadamiał
sobie, że tylko on w tym towarzystwie potrafi przez nią przeniknąć. Prowadził
ich wąskimi korytarzykami pełnymi wilgoci, kurzu i stęchlizny, a Dagmara nie
przestawała się zastanawiać, po co tworzyć taki labirynt we własnym domu.
Jedyne wytłumaczenie znajdowała w historyjkach starszego pana Lagrańskiego o
licznych najeźdźcach gnębiących dom w przeszłości, ale nie do końca w nie wierzyła.
W końcu zatrzymali się pod ścianą,
która niczym nie różniła się od reszty. Skorzystali z chwili oddechu, czekając
aż chłopczyk znowu ruszy dalej. Ale nic takiego się nie stało. Za to po chwili
zgrzytnęło, a część ściany odsunęła się, ukazując ukryte przejście.
— Ale numer — mruknął Mikko.
Bo w środku znajdował się całkiem
gustownie urządzony pokój i cała „duchowa” rodzinka.
— Ja zwariowałam, prawda, Mikko? —
wydusiła Dagmara, gapiąc się na małą, słodką dziewczynkę siedzącą na kolanach
nieco otyłej kobiety. — Powiedz, że zwariowałam!
Jak na złość Mikko nie chciał
powiedzieć nic. Stał i patrzył, wmurowany w ziemię.
— Też wolałbym, żebyście zwariowali,
ale niestety to prawda — powiedział jeden z duchów na którego do tej pory nie
zwrócili uwagi. Stał nieco z tyłu, a emanował taką pewnością siebie, że od razu
uznali go za przywódcę grupy.
— Czy to jest jakiś żart? — spytał w
końcu Mikko. To wszystko było zbyt… groteskowe i niewiarygodne.
Dziewczynka zachichotała, tak, że im
obojgu włos się zjeżył.
— Mikko, chodźmy stąd. — Dagmara
cofnęła się o krok, a wtedy tajemne przejście zamknęło się.
Mikko jednak przypomniał sobie, że jest
z nim kobieta, i mimo całego przerażenia, wypadałoby jej bronić. Co nie
znaczyło, że Dagmara nie potrafiłaby obronić się sama.
— Czego od nas chcecie? — warknął.
Duch-przywódca nie zwrócił na niego
uwagi, ale za to podpłynął do nich w powietrzu.
— Znacie Iwana Lagrańskiego? — Wyraz
jego twarzy nie był już tak groźny, teraz dało się w nim dostrzec desperację.
— Tak, a co? — burknęła Dagmara. Powiedzieliby, o co chodzi, a nie mydlili
oczu walniętym Rosjaninem.
Zaszurało i jedna ze stojących pod
ścianą kanap przesunęła się i zatrzymała dopiero za Mikko i Dagmarą. Uderzenie
w łydki było subtelną sugestią, że powinni usiąść.
— Może herbatki? — spytał podstarzały,
potwornie otyły duch z, o dziwo, całkiem sympatycznym uśmiechem. Opychał się
czymś, co wyglądało jak ciastka, ale było zgniłozielone.
Przed Dagmarą zawisła w powietrzu
filiżanka z gęstą, niezbyt ładnie pachnącą cieczą.
— Nie, dziękuję. — Dziewczyna skrzywiła
się nieznacznie. Naczynie ze stuknięciem opadło na stół.
Dyskretnie rozejrzała się po
pomieszczeniu. Duchy siedziały na fotelach stłoczonych wokół okrągłego stolika,
jedynie chłopczyk przycupnął w kącie, obok wielkiego kufra. Poza tym nie było
żadnych innych sprzętów.
— A teraz — zaczął duch-przywódca,
siadając w fotelu dokładnie naprzeciwko nich — my będziemy mówić, a wy
posłuchacie.
Dagmara odruchowo chciała się
sprzeciwić, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo zielone ciastko podniosło się i
wleciało do jej ust. Gromiąc ducha wzrokiem, chwyciła przekąskę i ugryzła
kawałek. Okazało się bardzo dobre, ale za to strasznie kleiste. Chyba duch aż
zbyt dosłownie chciał zakleić jej usta.
Najpierw przeprosił, że byli tak
niegrzeczni i nie przedstawili się od razu. Imiona uczniów znali doskonale,
wszak od ponad dwóch miesięcy chodzili za nimi krok w krok.
Dagmarze i Mikko opadły szczęki na tę
wieść, ale obiecali nie przerywać. Mówił głównie przywódca, zwany Rogerem,
chociaż momentami wtrącali się też inni, zwłaszcza dzieci.
Opowiadał o drobnych kradzieżach i
psikusach, którymi starali się utrudnić życie mieszkańcom szkoły. O wielu z
nich Dagmara i Mikko nigdy nie słyszeli, skupieni na własnych utrapieniach, ale
zaskoczyła ich ogromna pomysłowość duchów i zdolność do zacierania za sobą
śladów. Na dowód duchy otworzyły kufer, w którym znajdowały się wszystkie
skradzione rzeczy — klisze Dagmary, motyle Lenny’ego, naszyjnik Franceski.
Dagmara wściekła się niewyobrażalnie,
kiedy usłyszała, że jej zwichnięta noga — ba, cała wyprawa do Rukatunturi —
również była dziełem tej szajki. Mikko postanowił nie mówić jej, że od dawna
wiedział, iż zostali wrobieni.
— No dobra — wtrącił, kiedy Roger na
chwilę przerwał. — Ale po co nas tu ściągnęliście? Nie prościej było oddać te
wszystkie rzeczy i wrócić tam, skąd przyszliście? A może chcieliście
przeprosić?
Ku jego zdumieniu duchy nie ryknęły
szyderczym śmiechem, a Roger nawet lekko się zmieszał.
— Raczej o pomoc — rzekł.
Dagmara prychnęła głośno, przerywając
potok przekleństw, które mamrotała pod nosem.
— Chyba śnicie. — Nagle zaświtała jej
dziwna myśl. — Ale po co pytałeś o Iwana?
Roger spojrzał krótko na swoich
towarzyszy, zanim odpowiedział.
— To on nas wynajął, żeby was stąd wykurzyć.
— Nie — wykrztusiła Dagmara. — Ten
facet jest walnięty, ale nie aż tak.
— Przykro mi to mówić, ale jest jeszcze
bardziej szurnięty niż wszyscy myśleliśmy — wtrąciła Natasza, do tej pory
milcząca.
Ale Dagmara jej nie słuchała, bo
uświadomiła sobie coś innego.
— Czyli to przez tego idiotę leżałam w
gipsie przez trzy tygodnie? — ryknęła tak głośno, że aż duchy podskoczyły. — I
jeszcze śmiał mi czekoladki wysyłać! — warknęła, waląc pięścią w kanapę.
Była tak zła, że nawet nie zauważyła,
jak duchy się z niej podśmiewają.
— Dalej nie widzę żadnego powodu, dla
którego mielibyśmy wam pomóc — rzekł Mikko, przekrzykując Dagmarę, która teraz
dla odmiany obrażała Iwana. Naprawdę, musi z nią kiedyś poważnie porozmawiać,
bo w końcu jej marudzenie stanie się nie do zniesienia.
Chociaż teraz dla odmiany miała powód.
Anatol odchrząknął znacząco.
— Za moich czasów — zaczął — istniało
coś takiego jak zwykła, ludzka przyzwoitość.
— A w obecnych istnieje coś takiego,
jak ludzka parszywość — dodał Roger. — Bo Lagrański od pewnego czasu nam po
prostu nie płaci.
— Też bym wam nie płaciła — mruknęła
Dagmara.
Roger spojrzał na nią uważnie… i jego
głowa zniknęła. Reszta ciała nadal siedziała w fotelu, gniotąc w dłoniach
serwetkę.
— Co on…
Twarz Rogera pojawiła się w powietrzu, raptem
kilka centymetrów od nosa Dagmary.
— A nie chciałabyś się zemścić za tę
nogę?
Moment wahania.
— Dobrze — powiedziała ostrożnie
dziewczyna, a ku jej uldze głowa powróciła do właściciela. — Co dokładnie mamy
zrobić?
— To wszystko wydaje mi się zbyt nieprawdopodobne
— mruknął Mikko, kiedy wrócił do sali jadalnej.
Pod ich nieobecność małe przyjęcie,
mające odbyć się po przedstawieniu, rozkręciło się na dobre. Gwar wielu
prowadzonych na raz rozmów od razu przyprawił Dagmarę o ból głowy, a głośny
śmiech grupki wróżbitek, obok których przeszli, o chęć zabicia kogoś. Widok
Iwana tylko spotęgował to pragnienie.
Rosjanin trwał u boku swojego dziadka,
kiedy ten wędrował po sali, zaczepiając przypadkowych uczniów i zajmując ich
rozmową. Po minach wnioskowała, że jedynie starszy pan Lagrański jest z tego
powodu zadowolony.
— Najgorsze jest to, że oni mogą stać
za nami i podsłuchiwać — powiedziała do Mikko, który odruchowo obejrzał się
przez ramię.
— Jesteś, Daga!
Odwróciła się i stanęła oko w oko z
siostrą Lenny’ego.
— Co się stało z twoją fryzurą? —
spytała Julita z miną zbitego szczeniaka, którą brat najwyraźniej odziedziczył
po niej.
Dagmara zakłopotała się. Doskonale
rozumiała, dlaczego Lenny nie może wytrzymać z siostrą, ale na swój sposób
lubiła tę energiczną, podchodzącą do wszystkiego z dziecięcym entuzjazmem
kobietę. Dlatego było jej żal, że praca Julity poszła na marne.
— Przepraszam, zepsuła się —
powiedziała w końcu.
Julita przez chwilę miała zatroskaną
minę, ale zaraz machnęła ręką.
— Nieważne, zrobię ci nową. Ale Leonard
zagrał świetnie, prawda? — zwróciła się do Mikko, który stłumił śmiech.
Dagmara, chcąc zająć czymś ręce,
podeszła do najbliższego stolika z jedzeniem i nalała sobie wody mineralnej.
Wolno obracała ją w dłoniach, patrząc w ciemności za oknem i trawiąc na nowo
wszystko, co powiedziały im duchy.
Trudno było jej w to wszystko uwierzyć,
ale na własne oczy widziała skradzione przedmioty. Nie dane jej było jednak
długo myśleć, bo obok rozległ się zachrypnięty głos.
— A tę młodą damę znasz, Iwanie?
Najwyraźniej pan Lagrański zapragnął
uraczyć ją jakąś barwną, zmyśloną historyjką.
— Tak dziadku, tę akurat tak. — Iwan
uśmiechnął się do niej szeroko.
— Chyba panienka lubi awangardowe
uczesania — stwierdził starszy pan, ale nie zwróciła na niego uwagi. Patrzyła
na Iwana, zastanawiając się, jaką wiązanka przekleństw go obrzucić.
Zamiast tego chlusnęła mu w twarz wodą. A
potem odwróciła się na pięcie i wyszła z sali.
***
Możecie mnie zjeść za takie kulawe rozwiązanie sprawy duchów.
Nie wiem, kiedy następny rozdział, bo idzie straaaaasznie powoli. Miały być jeszcze dwa, ale chyba nie rozpiszę się aż tak bardzo. W każdym razie chciałabym skończyć to w tym miesiącu.
Dość długi wyszedł ten rozdział, ale szybko go przeczytałam ^^. W sumie szkoda, że to już koniec, ale cieszę się, że wyjaśniło się trochę o tych duchach, i nie spodziewałam się, że one ujawnią się tak otwarcie. Zdziwiła mnie też wieść, że wynajął je sam Lagrański, ciekawe, jaki mógł mieć interes w pozbyciu się uczniów z tego domu, skoro wcześniej sam im go wynajął?
OdpowiedzUsuńDobrze, że znaleźli tą Karlę i przedstawienie się odbyło, ale biedna dziewczyna pewnie dużo stresu przeżyła: najpierw zamknięcie w piwnicy, a potem podpalenie sukni.
Ale przynajmniej już to mają za sobą... Nie dziwię się, że Dagmara się przestraszyła tego ducha, zwłaszcza że potem zaprowadził ją w miejsce, gdzie było ich więcej.
Ciekawi mnie takie ostateczne zakończenie. Bo teraz niby już wiedzą, że w szkole są duchy (no, przynajmniej ta garstka osób, która je widziała), wiedzą też o roli Lagrańskiego (wgl ten facet zdecydowanie jest jakiś rąbnięty) i przedstawienie też już się odbyło...
Rozdział ogólnie był zabawny i lekko napisany. Mimo długości bardzo szybko go przeczytałam, i wrażenia po lekturze są jak najbardziej dobre :)).
Dziękuję :)
UsuńTwoje rozdziały zwykle są dłuższe xD
No troszeczkę kulawo wyszło to "odkrycie" tajemnicy duchów, ale czemu one się ujawniły, to dowiecie się dopiero na końcu... Chyba^^
Dom wynajął dziadek Lagrańskiego, a jemu to nie pasowało, więc postanowił coś z tym zrobić.
No dobra, pomijając już moje czepialstwo i ślepotę, muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę na ten rozdział. Był taki cudownie długi, a ja właśnie dzisiaj potrzebowałam przygód Dagmary i szajki duchów (o, już masz podtytuł, gdybyś planowała wydać Noc xD), żeby przestać kląć na cały świat.
OdpowiedzUsuńWiem, że nie taki był zamiar, ale zrobiło mi się żal Brunhildy. Nie dość, że dzieciarnia ją męczy, to jeszcze druga woźna nie daje jej spokoju. Mam tylko nadzieję, że ona odpłaca jej pięknym za nadobne. ]:->
Ale jeszcze bardziej szkoda mi Karli. Nie chciała zawieść wszystkich, którzy namęczyli się przy przygotowaniach do przedstawienia, a duchy odpłaciły jej takim traumatycznym przeżyciem. Mam nadzieję, że ogień nie był prawdziwy i Karla wyszła z tego incydentu bez oparzeń...
W ogóle to Marianki dzisiaj były na odwrót. Marianna grzeczna, a Marianek, jeśli dobrze skojarzyłam, podpalił suknię. Oj, nieładnie, Marianku, nieładnie... *grozi palcem*
No i wreszcie wyszły na jaw konszachty Iwana z duchami. Ciekawe, co będzie teraz, bo chluśnięcie wodą w twarz na oczach dziadka Lagrańskiego było pięknym cliffhangerem, który wywołał u mnie szatański śmiech. No więc muahahahahaha! ]:->
A scena z duchami była zdecydowanie najlepsza. Wszystkie te ich sztuczki były świetne, ale przemieszczenie się głowy było zdecydowanie najnajnajfajniejsze ^^
No i mi smutaśno, że już prawie koniec. No bo jak to - ja się pytam? Przecież Noc się dopiero zaczęła, a ty już mi Mikko i Lenny'ego zabierasz? :< No ale Almarian to mi chyba będziesz wysyłać? *prosi*
Noc Polarna, czyli przygody Dagmary i szajki duchów.
UsuńCałkiem ładnie brzmi. Ale ja mam zostać następczynią Lovcia, więc powinno raczej być:
Tfagy Hsgedtusf, shfo Dagmara efgt bdagsuwn oelgdek
No bo Marianna dostała opiernicz i trochę przycichła. A o Karli i konsekwencjach podpalenia to właściwie zapomniałam ;<
Miała mu chlusnąć gorącą herbatą, ale że Iwaś w moim wyobrażeniu ma ładną buźkę, to uznałam, że szkoda xD
No i mi smutaśno, że już prawie koniec. No bo jak to - ja się pytam? Przecież Noc się dopiero zaczęła, a ty już mi Mikko i Lenny'ego zabierasz? :< No ale Almarian to mi chyba będziesz wysyłać? *prosi*
Teraz już wiesz, ja jak się czułam, kiedy tak nagle zabrałaś mi Jima i Aleksa i jak mi teraz chcesz zabrać moją Kluchę i węglanowłosego... *chlip*
Ale Karla miała szczęście, że jedna ze sprzątaczek ma słabość do win i właściwie miała szczęście, że tę piwnicę z winami znalazła. Boję się pomyśleć, co by się stało, gdyby Brunhilda była zwykłą, starą woźną bez popędu do win.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, dziwi mnie decyzja Karli, która mimo traumatycznych wydarzeń postanowiła zagrać. Widać wkurzyła tym duchy, bo wynagrodziły jej to podpaleniem. Nieładnie. Naprawdę martwię się o dziewczynę. Raczej wątpię, żeby uszła ze spotkania z duchami bez szwanku, ale w sumie jest to opowiadanie fantastyczne, więc mogę się spodziewać wszystkiego. Potem ta sprawa z przeźroczystym chłopcem... Jakby mnie jakiś bachor, na wpół niewidzialny, poprosił, żebym z nim gdzieś poszła, to albo bym się rozpłakała, albo uciekła, gdzie pieprz rośnie. Chociaż może oba? Sama nie wiem. xd Czyli że to Iwan je wynajął? O kurde, kurde, kurde. Tego to ja się nie spodziewałam. Naprawdę mnie zaskoczyłaś, kobieto, a to nie łatwe, a przynajmniej tak uważam. No i dlaczego chciał pozbyć się uczniów? Mam nadzieję, że tym jednym rozdziałem wszytko nam wyjaśnisz.
I jak reszta muszę też pomarudzić, że tak szybko znikasz. Planujesz chociaż coś zacząć po Nocy Polarnej? Jeśli nie, to ukatrupię. Naprawdę kocham twój styl, twoich bohaterów i w ogóle sam nastrój i atmosferę, która panuje na twoim blogu. Mam nadzieję, że się zdecydujesz.
Pozdrawiam, Wellesie.
Ja tymczasem chciałabym uroczyście powiadomić, iż moje drugie, autorskie opowiadanie nareszcie ruszyło. Zapraszam więc na http://ksiezycowa-przeszlosc.blogspot.com, gdzie znajduje się już prolog.
Dziękuję za komentarz :)
UsuńNie ustaliłam jeszcze, co stało się z Karlą po pożarze, ale miała mnóstwo szczęścia. Zastanawiam się nawet, czy wizyta woźnej w piwnicy nie była zbyt naciągana, ale no, jakoś musiałam dziewczynę stamtąd wyciągnąć.
A Iwaś miał być taką wielką niespodzianką, chociaż w rozdziale, w którym go wprowadziłam, był tak niezadowolony z obecności uczniów w swoim domu, że można było coś podejrzewać :)
Mam już zaplanowany kolejny (po)tworek, jednak jest to coś całkowicie innego niż Noc Polarna. Inny gatunek i kompletnie inny klimat, więc moim dotychczasowym czytelnikom może się nie spodobać :)
I Karla została odnaleziona, dzięki Brunhildzie (to imię automatycznie wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy - rodzice musieli jej bardzo nie lubić :D) i jej pociągu do degustowania win. Przedstawienie się odbyło, ale nie obyło się bez katastrofy w postaci pożaru, który mógł się skończyć znacznie gorzej dla Karli niż zamknięcie w tamtym pomieszczeniu. Dziewczyna po ostatnich wydarzeniach pewnie nabawiła się jakiejś traumy, ale czego nie robi się dla tak zaszczytnej roli księżniczki.
OdpowiedzUsuńZaskoczyło mnie, że ten duch zaprowadził Dagmarę i Mikko do ich kryjówki, a co więcej duchy wyjawiły im, kto tak naprawdę był winien tych wszystkich psikusów - to Iwan zatrudnił zjawy, aby wykurzyć uczniów z domu! Co więcej, przestał płacić, co najpewniej obróci się przeciwko niemu. Coś mi mówi, że zemsta Dagmary za tę zwichniętą nogę będzie słodka :>
Mam nadzieję, że wena Ci dopisze i już wkrótce pojawi się tutaj następny rozdział, a po nim kolejny, bo nie ukrywam, że nie miałabym nic przeciwko, gdybyś jednak się rozpisała, dzięki czemu dłużej mogłabym się cieszyć tym opowiadaniem :)
Pozdrawiam serdecznie!
Tak, już cię pożeram w całości. Chowaj się. Albo nie! Nie ma tak łatwo! Ja czekam z wielką niecierpliwością na zakończenie tego opowiadania :) A sprawa duchów wcale nie była taka kulawa jak ci się wydaje, no! Bardzo fajnie to wypadło. Mi się podobało.
OdpowiedzUsuńNo, ale po kolei. Karla miała niebywałe szczęście w nieszczęściu, że sprzątaczka wybrała się do piwnicy i ją znalazła. Ha, a jednak alkoholizm choć raz się do czegoś przydał xD Sama dziewczyna w jakimś stopniu mi zaimponowała. Nie sądziłam, że zdecyduje się zagrać w tym przedstawieniu po takich przejściach. Ja to bym machnęła ręką lub co bardziej wiarygodne uciekła z krzykiem. Ona jednak dzielnie chciała kontynuować tą farsę. Bo czego to się nie robi dla sławy, prawda? Kurczę, mogło to się skończyć tragicznie, ale duchy aż tak bardzo sadystyczne widocznie nie są.
Powiem ci, że w życiu nie domyśliłabym się, że za wszystkim stoi Iwan. To znaczy miałam jakieś przypuszczenia co do jego osoby, ale na pewno nie takie! W ogóle zdziwiłam się, gdy duchy postanowiły objawić się Dagmarze i Mikko, a także zaprowadzić ich do kryjówki i wyjawić prawdę. Ale po co Iwan chciałby wypędzać uczniów ze szkoły? Jaki miałby w tym cel? Coś czuję, że największe boom zostawiłaś na koniec.
No cóż... POzostaje mi tylko życzyć ci weny, abyś mogła skończyć to opowiadanie tak jak to sobie zaplanowałaś. I wcale się nie obrażę, jeżeli wyjdzie trochę więcej niż jeden, dwa, a nawet i trzy rozdziały ^^
Pozdrawiam!
Witaj droga autorko,
OdpowiedzUsuńzacznę od tego, że trafiłam tutaj całkiem niedawno, dopiero jestem w połowie czytania (ale ze względu na wyjazd, musze przerwać czytanie, a wole teraz Tobie dać znać o nowym czytelniku ;])
mimo, że jeszcze nie przeczytałam wszystkiego, ale już jestem w stanie powiedzieć, że to opowiadanie mi się bardzo podoba, jest po prostu rewelacyjne... każdy z rozdziałów czytałam z zapartym tchem.... wszystko wspaniale przedstawiasz, czyta się lekko i przyjemnie... Masz we mnie stałego czytelnika... Do zobaczenia..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia