O sobotniej wyprawie do tundry
właściwie nie dało się powiedzieć nic dobrego.
Fakt, lapoński krajobraz miał w
sobie coś urzekającego, nawet, jeśli uschnięte rośliny przykryte były warstwą
szronu, a karłowate, poskręcane drzewa sprawiały dość marne pierwsze wrażenie.
Dagmara i Mikko podczas dwugodzinnego spaceru nie napotkali ani jednego
zwierzęcia. Renifery zapewne wybrały się już w podróż na południe, a reszta
zwierzyny prawdopodobnie uciekła na dźwięk głośnej rozmowy i śmiechu przyjaciół.
Jedynie rozległe, krystalicznie czyste jezioro swoim urokiem uratowało honor
koła podbiegunowego.
— No i przynajmniej tam
zrobiłam parę zdjęć, bo jakoś tak szaro i buro się zrobiło — mówiła Dagmara,
wklepując w zmarznięte ręce tłusty krem. — Nawet gór nie było widać.
W ramach prób zaprzyjaźnienia
się z Sanna-Leeną postanowiła szczegółowo opowiedzieć jej o spacerze.
Wróżbitka, o dziwo, słuchała chętnie, jedynie co jakiś czas wtrącając swoje
dziwne spostrzeżenia, które Dagmara uznała już za nieodłączny element
charakteru swojej koleżanki. Poza tym Sanna-Leena rankiem zrobiła coś
fantastycznego: odwróciła uwagę Francesci, która widząc wychodzących ze szkoły
Dagmarę i Mikko entuzjastycznie zapragnęła do nich dołączyć. Na nic było
przekonywanie Włoszki, że nie wolno jej samowolnie opuszczać terenu szkoły, bo
jest jeszcze niepełnoletnia. Dopiero Sanna-Leena powiedziała jej, że przecież właśnie
trwały wybory do roli księżniczki Leonardy, czego w żadnym wypadku nie mogła
przegapić. Francesca ucałowała wróżbitkę, dziękując jej za uratowanie kariery
aktorskiej i odbiegła do sali jadalnej, gdzie miała nadzieję ujrzeć zachwyty
nad swoim talentem. Zanim dziewczyna zorientowała się, że wybory miały być
dopiero w poniedziałek, Dagmara i Mikko byli już daleko.
Dagmara przez chwilę żałowała,
że Włoszka nie poszła z nimi. Rozkoszowała się wizją koleżanki pożeranej przez
jakiegoś renifera, dopóki Mikko nie sprowadził jej na ziemię i nie uświadomił,
że te zwierzęta raczej nie polują na ludzi.
Wieczorem za to usiadła w
jedynym znajdującym się w ich pokoju fotelu i rozgrzewając się gorącą herbatą,
relacjonowała Sanna-Leenie wygląd każdego jednego karłowatego drzewa.
— Szkoda, że nie spotkaliście
misia polarnego — westchnęła wróżbitka, wyciągnięta na swoim łóżku. Tego dnia
ubrana była w czerwoną sukienkę z długimi, bufiastymi rękawami i na tle
zielonego pokoju wyglądała niczym kwiat maku na łące. W wiecznie rozczochrane,
ciemnoblond loki wpięła sztuczną wersję tej rośliny.
Dagmara chciała odpowiedzieć,
że gdyby spotkali misia, to ich głowy w tej chwili znajdowałyby się na dokładnie
odwrotnym końcu tundry niż ich ciała, ale ugryzła się w język. Najwyraźniej lekka
naiwność również była nieodłączną cechą Sanna-Leeny, co było nawet zabawne.
Inna sprawa, że na tej szerokości geograficznej niedźwiedzie polarne chyba się
nie pojawiały.
Skończywszy swoją opowieść
Dagmara postanowiła sprawdzić, na zrobienie ilu zdjęć może sobie jeszcze
pozwolić. Licznik na aparacie wskazywał, że klisza jest już całkiem pełna, więc
dziewczyna ruszyła się ze swojego miejsca, chcąc wymienić ją na nową.
Otworzyła drzwiczki od szafki
przy swoim łóżku – szczęśliwie meble w ich pokojach nie były drogimi antykami,
jedynie zwykłymi, produkowanymi na masową skalę przedmiotami. Przez chwilę
grzebała między swoimi zeszytami i szkolnymi przyborami, irytowała się, że mimo
idealnego porządku nie może niczego znaleźć, aż w końcu przypomniała sobie, że
przecież rankiem wszystkie akcesoria do aparatu przełożyła do górnej szuflady.
Przeszukała szufladę, szafkę,
potem jeszcze raz szufladę. Klnąc pod nosem przetrząsnęła swoją część biurka,
zajrzała za meble, pod łóżko a nawet do szafy z ubraniami. Wszelkie wysiłki
spełzły jednak na niczym.
— Czego tak szukasz? — spytała
po chwili Sanna-Leena. Wróżbitka chwilę wcześniej przesiadła się do biurka i
zabrała się za czytanie książki, w której bez przerwy podkreślała coś ołówkiem.
— Zniknęły moje klisze do
aparatu — wyjaśniła Dagmara, zaglądając do kosza na śmieci. Po chwili namysłu
uznała, że odpuści sobie grzebanie w nim.
— Jak to zniknęły? —
Sanna-Leena zerknęła do otwartej szuflady Dagmary. — No rzeczywiście, nie ma —
dodała, marszcząc brwi.
Dagmara odetchnęła głęboko. W
takich momentach wolałaby mieć do czynienia z kimś bardziej rozgarniętym niż
Sanna-Leena.
— Gdyby były to nie szukałabym,
prawda? — warknęła, coraz bardziej zdenerwowana. Nienawidziła, kiedy coś szło
nie po jej myśli, psuło się albo nie dało się prosto i logicznie wyjaśnić. Inni
ludzie być może staraliby się znaleźć jakieś wyjście, ale ona w takich przypadkach
wolała usiąść i się wściekać.
— A jesteś pewna, że one tutaj
były? — dopytywała Sanna-Leena, sprawdzając, czy rzeczy Dagmary przypadkiem nie
znalazły się w jej części biurka.
— Tak! — Alchemiczka podniosła
głos, chociaż wcale nie zamierzała. — Jeszcze rano wyciągnęłam jedną i
wrzuciłam do torebki! — Na dowód złapała swoją torbę i wyciągnęła z kieszeni
niewielkie pudełeczko z kliszą do aparatu.
Dagmara usiadła na łóżku i
zaczęła intensywnie myśleć. Może zapomniała, że przełożyła gdzieś klisze? Na
pewno nie, zaraz przed wyjściem z pokoju wrzuciła je do szuflady. Musiały
gdzieś być, rzeczy ot tak nie rozpływają się w powietrzu. Było tylko jedyne
sensowne wytłumaczenie: ktoś je zabrał.
— Wychodziłaś dzisiaj z pokoju?
— spytała Sanna-Leenę.
— Tylko na posiłki —
odpowiedziała wróżbitka, jednak Dagmarze nie podobało się, że jej
współlokatorka nerwowo spuściła wzrok.
— Oczywiście zamknęłaś drzwi na
klucz. Inaczej można by pomyśleć, że był u nas jakiś złodziej, prawda?
— No wiesz, Daga… — zaczęła
Sanna-Leena, ale chyba nie mogła z siebie wykrztusić reszty odpowiedzi. Dagmara
jednak wpatrywała się w nią z rosnącym przekonaniem, że wróżbitka chce się
przyznać do czegoś niezbyt przyjemnego. — Ja chyba zgubiłam klucz — zakończyła,
dowodząc, że Dagmara się nie myliła.
— Pięknie! — warknęła
alchemiczka. — Cudownie po prostu! — Wstała i zaczęła krążyć po pokoju. Musiała
zacisnąć ręce w pięści, żebyś czegoś z nerwów nie uderzyć. — Popisałaś się
odpowiedzialnością — rzuciła do Sanna-Leeny.
Wróżbitka wyglądała, jakby naprawdę
żałowała zgubienia klucza, a może też reakcja Dagmary ją nieco stłamsiła.
— Ale ja naprawdę nie wiem, co
się z nim stało! — wydusiła trzęsącym się głosem. — Wróciłam do pokoju przed
obiadem i zdziwiłam się, że drzwi są otwarte.
— A pamiętasz chociaż, kiedy go
ostatnio widziałaś? — wrzasnęła Dagmara. Wiedziała, że nie powinna aż tak
emocjonalnie reagować, w końcu to nie musiała być wina Sanna-Lenny. Była jednak
zbyt nerwowym człowiekiem, żeby się opanować w sytuacji, kiedy w ich pokoju
prawdopodobnie był złodziej. Nie przyszło jej do głowy, aby zastanawiać się, po
co komuś klisza do aparatu – w końcu nie było to nic aż tak cennego – za to
denerwowała się faktem, że jeśli klucz się nie odnajdzie, będą musiały z
własnej kieszeni zapłacić za wymianę zamka.
— Czemu tak wrzeszczysz?
W progu pokoju stał Mikko.
Dźwigał stos książek dotyczących botaniki, które obiecał przynieść Dagmarze,
kiedy nie będą już mu potrzebne do nauki. Alchemicy nie spędzali na zajęciach
zbyt dużej ilości czasu, a nauczyciele w większości koncentrowali się na
zajęciach praktycznych, toteż uczniowie z teorią musieli zapoznawać się sami. W
zasadzie ten układ im pasował: siedzenie w ławce i słuchanie wykładów było w
ich mniemaniu dużą stratą czasu.
— Chyba nie słyszałyście mojego
pukania — dodał chłopak, zamykając za sobą drzwi. Rzucił okiem na rozdygotaną
Dagmarę, skuloną na łóżku Sanna-Leenę i od razu uznał, że coś jest nie w
porządku. — Co się stało?
— Ty mu powiedz, bo ja nie mam
siły — warknęła Dagmara na Sanna-Leenę.
— Zgubiłam klucz do pokoju —
wyjaśniła smutno wróżbitka. — I Daga jest na mnie zła…
— Czy ja wyglądam, jakby była
zła? — wrzasnęła alchemiczka, wymachując rękami. — No powiedz, Mikko, czy ja
się złoszczę?
— Uspokój się — uciął Mikko,
wpychając jej książki do rąk, aby czymś się zajęła. Dziewczyna popatrzyła na
niego wilkiem, ale ułożyła podręczniki na stole. — A teraz siadaj i nie
przeszkadzaj.
Dagmara niechętnie spełniła
jego polecenie.
— Pamiętasz może, kiedy
ostatnio widziałaś klucz? — zwrócił się chłopak do Sanna-Leeny. Wróżbitka
pokręciła głową, tak samo jak wtedy, kiedy Dagmara zadała jej to pytanie. —
Próbowałaś go szukać?
— Wszędzie — odparła
Sanna-Leena. — Przeszukałam nawet wszystkie miejsca, w których dzisiaj byłam i
nigdzie go nie znalazłam.
— A sprawdzałyście, czy nic wam
nie zginęło?
— Wszystkie klisze do mojego
aparatu — wtrąciła szybko Dagmara głosem niewiele głośniejszym niż zgrzyt
pilniczka do paznokci, którym właśnie pracowicie się posługiwała. Mikko chciał
jej powiedzieć, że zaraz dopiłuje się do krwi, ale w ostateczności stwierdził,
że dziewczyna przynajmniej siedzi spokojnie i, co najważniejsze, cicho.
— Sto dwadzieścia marek —
rzekła Sanna-Leena, zwieszając smutno głowę. — Wszystko, co miałam w portfelu
pod łóżkiem.
Dagmara przeklęła się w
myślach, że tak strasznie nawrzeszczała na współlokatorkę. Ona w ostateczności
mogła obyć się bez aparatu, ale sto dwadzieścia marek dla kogoś w ich wieku
było sumą dość sporą. W ostatecznym rozrachunku Sanna-Leena wyszła na włamaniu
dużo gorzej.
— A gdzie trzymałaś klucz? Może
ktoś ci go wyjął z kieszeni? — drążył Mikko, jak zwykle rozważając wszelkie
opcje. — Albo ktoś był tutaj w pokoju i zabrał go, kiedy nie patrzyłaś?
Sanna-Leena pokręciła głową.
— Przez cały dzień były tutaj
jedynie bliźniaczki — powiedziała. — Wychodziłyśmy też razem i nie rozmawiałam
dzisiaj z nikim innym.
— No to musimy jeszcze spytać
bliźniaczki, czy one czegoś nie podejrzewają — stwierdził Mikko, zadowolony, że
są jacyś świadkowie w tym prowizorycznym śledztwie. Nagle zmarszczył brwi, bo uświadomił
sobie coś, na co z początku nie zwrócił uwagi. — Ale zaraz, jakie…
— …jakie bliźniaczki? —
przerwała mu Dagmara, z głośnym stukiem odkładając pilniczek na stół.
Sanna-Leena nie kryjąc lekkiego
zdziwienia spojrzała najpierw na nią, a potem na Mikko.
— No bliźniaczki — powtórzyła.
Uśmiechnęła się, jakby miała do czynienia z ćwierćinteligentami, którzy nie
rozumieją prostych rzeczy. — W mojej klasie są tylko dwie bliźniaczki, nie
róbcie takich zdziwionych min.
— Ale jakie bliźniaczki? —
dopytywała Dagmara. — Czy ty widziałeś w tej szkole jakiekolwiek bliźniaczki? —
zwróciła się do Mikko. Chłopak pokręcił głową.
— Przecież rozmawialiście z
nimi setki razy — upierała się Sanna-Leena.
— Nie przypominam sobie —
prychnęła Dagmara, wracając do dopieszczania swoich paznokci. Pomyślała sobie,
że prawdopodobnie któreś z niezbyt normalnych koleżanek Sanna-Leeny tak bardzo
się lubią, że zaczęły udawać siostry. Średnio ją interesowało, które to. —
Zresztą, zwykle widuję cię w towarzystwie tej Anny, czy Hanny. Ta dziewczyna w
ogóle nie może się zdecydować, jak ma na imię.
Sanna-Leena zrobiła bardzo
niepewną minę.
— Dagmara, czy ty się kiedyś
jej… to znaczy im, przyglądałaś im się kiedyś uważniej?
— Nie, a po co?
— Bo to są dwie różne osoby.
Mikko parsknął śmiechem na
widok miny Dagmary, która wyglądała, jakby ktoś jej powiedział, że musi zostać
wróżbitką. Na twarzy dziewczyny widniał jedynie szok i niedowierzanie.
— Nie uwierzę, dopóki nie
zobaczę — stwierdziła dobitnie.
— Nie mogę uwierzyć, że tyle
czasu robiły mnie w balona — marudziła Dagmara.
Nie licząc trzeciej klasy
alchemików, korytarz na drugim piętrze był kompletnie pusty. Jeszcze parę minut
wcześniej była tam banda pierwszaków od wróżbitów, które zwykle o tej porze
miały lekcje w sali obok. Okazało się jednak, że ich nauczyciel zachorował,
dzięki czemu pierwszą poniedziałkową godzinę mieli wolną. Dagmara, Mikko, Lenny
i Jonatan z zazdrością patrzyli na odbiegających z radosnym krzykiem wróżbitów,
po czym usadowili się na ławce pod klasą filozofii.
— Nie tylko ciebie nabrały —
zauważył Lenny. Jego kciuk wrócił do normalnego stanu, dlatego też chłopak
wspaniałomyślnie uznał, że nie jest już obrażony na Dagmarę. Biorąc pod uwagę
jego zwykłe humorki, minęło mu strasznie szybko. — Chyba wszyscy alchemicy
myśleli, że jest to jedna i ta sama osoba.
— Ale wyobrażasz sobie, jak ja
się kretyńsko czułam, kiedy one… ona… no, kiedy jedna z nich, którą akurat
spotkałam, wmawiała mi, że ma na imię inaczej niż myślałam? — Dagmara z
irytacją tupała nogami w miejscu. — Spotykałam jedną, mówiłam do niej Anna, a
ta mówiła, że nazywa się Hanna! I na odwrót. Zwariować można — dodała,
podkreślając swoje słowa kopnięciem jakiegoś papierka porzuconego przez
pierwszaki. Teoretycznie powinna wstać, podnieść śmieć i wyrzucić go do kosza,
ale nie chciało jej się sprzątać po małolatach.
Jonatan za to okazał się dużo
bardziej porządnym uczniem.
— Obawiam się, że dalej
będziesz się tak czuć — rzekł, kiedy wrócił z drugiego końca korytarza, gdzie
stał kosz na śmieci. — Ich NIE DA SIĘ rozróżnić.
— Wyglądają jak klony — poparł
go Lenny.
— Wiesz, Lenny, po tym zwykle
można rozpoznać bliźnięta — zauważył Mikko, wycierając okulary w sweter. Do tej
pory siedział z zamkniętymi oczami i udawał, że drzemie.
— Po tym można rozpoznać bliźnięta
— przedrzeźnił go Lenny. Poniedziałek rano nigdy nie był najlepszym momentem na
rozmowę z brunetem – zresztą, chyba nikt w ich gronie nie lubił powrotu do
rzeczywistości po mniej lub bardziej beztrosko spędzonym weekendzie. Na razie
sobota i niedziela były w miarę luźne, jednak nauczyciele stopniowo zaczynali
zasypywać ich coraz większą ilością nauki. — Czy ta różowa lala raczy się w
końcu pojawić? — zirytował się, przecierając oczy.
— Niech nie przychodzi, nie
mogę jej słuchać — mruknęła Dagmara, wpatrując się tępo w przestrzeń. — Albo
tak, niech przyjdzie! — ożywiła się chwilę później. — I niech powie, że więcej
nie będziemy mieć filozofii.
— Filozofia jest całkiem
interesująca — stwierdził Mikko, jednak bez zwykłego entuzjazmu. — No dobra,
wydawała się interesująca, kiedy na pierwszej lekcji opowiadała, o jakich to
ciekawych rzeczach nie będziemy rozmawiać — poprawił się, kiedy przyjaciele
spojrzeli na niego jak na kosmitę.
Prawdę mówiąc, alchemicy ze
wszystkich klas na filozofii po prostu spali. Panna Tori Nykanen na początku
obiecywała złote góry, rozwodząc się na temat stosowanych przez nią
nowoczesnych metod nauczania polegających na rozmowie z uczniem i poznawaniem
jego poglądów na omawiane na lekcjach tematy. W praktyce wyglądało to tak, że
nauczycielka po prostu mówiła, mówiła i mówiła, nie dopuszczając nikogo do
głosu.
— Czy ty wiesz, że ja przez tę godzinę nauczyłbym się całej teorii na ćwiczenia z alchemii? — żalił się Lenny,
po raz kolejny potwierdzając fakt, że filozofia jest bezużyteczna.
— A czy ty wiesz, że miałeś na
to cały tydzień?
— Chciałem się za to zabrać
wczoraj, ale zapomniałem, że jest ważny mecz, i…
— Nie, tylko nie zaczynaj
nawijać o piłce nożnej — jęknęła Dagmara, zakrywając sobie uszy dłońmi. Urażony
Lenny chciał jej coś odpowiedzieć, jednak w tym momencie dobiegły do nich
odgłosy ożywionej rozmowy i kilku par stóp stąpających po grubym dywanie.
Korytarzem podążała grupa wróżbitów, a na ich czele energicznym krokiem
maszerowała panna Tori Nykanen.
Dagmara podniosła się i ponownie
jęknęła cicho, po części przez to, że wszystkie kości jej trzasnęły, a po
części z żalu, że nauczycielka jednak raczyła się pojawić. Zmarszczyła brwi na
widok dreptających za nią wróżbitów.
— A oni co tutaj robią? —
spytała Lenny’ego, który był najbliżej. Chłopak jedynie obojętnie wzruszył
ramionami.
— Mam dla was wspaniałą nowinę!
— oznajmiła zachwycona panna Nykanen. Przez chwilę mocowała się z zamkiem w
drzwiach, po czym otworzyła drzwi od klasy na całą szerokość. — Wchodźcie,
wchodźcie! — Machnęła ręką na wróżbitów i odsunęła się, żeby ich przepuścić. —
Wy też, mam wam specjalne zaproszenie wysłać? — zwróciła się do alchemików,
którzy byli nieco zdziwieni zaistniałą sytuacją, ale w końcu weszli do klasy.
Dagmara opadła na krzesło obok
Mikko. Rzucając na ławkę podręcznikiem, przyjrzała się grupie wróżbitów
siedzących po drugiej stronie klasy. Oczywiście były to osoby z ich rocznika,
trochę liczniejszego niż alchemicy. Oprócz Sanna-Leeny i bliźniaczek, na widok
których Dagmara skrzywiła się z niesmakiem, były tam dwie dziewczyny i trzech
chłopaków. Nie zdążyła spytać Mikko, który chłopak chciałby parać się wróżeniem,
bo panna Nykanen z hukiem zatrzasnęła drzwi i wyszła na środek klasy.
Nauczycielka zawsze poruszała
się nieco dziwnie, co zapewne spowodowane było niebotyczną wysokością noszonych
przez nią obcasów, ale tego dnia jej ruchy były wyjątkowo niespotykane: w
zasadzie to najpierw szła wyciągnięta przez nią do przodu prawa ręka, a później
ona.
— Niestety z ważnych powodów
życiowych — mówiła, machając dłonią tuż przed oczami siedzącej w pierwszej
ławce Sanna-Leeny — musiałam poprosić naszego szanownego pana dyrektora o
skrócenie mi etatu. Niestety, ale moje nowe obowiązki nie będą dawały mi
możliwości spędzania w szkole takiej ilości czasu, jak poprzednio. — Przeszła
do następnego rzędu, gdzie również machała ręką przed bliźniaczkami.
Biorąc po uwagę fakt, że lekcje
trwały dopiero od dwóch tygodni, panna Nykanen bardzo szybko zmęczyła się swoją
pracą.
— Panno Nykanen, czy nie lepiej
byłoby zmniejszyć ilość godzin filozofii, zamiast łączyć nasze grupy? — spytał
z nadzieją Lenny. Dagmara parsknęła śmiechem na widok zgorszonej miny
nauczycielki.
Ta natomiast niemal jednym
susem pojawiła się przed Lennym i o mało nie wsadziła mu palca do oka.
— Mój drogi, żadna PANNA
Nykanen — upomniała go. Lenny odsunął się nieco, bo machanie prawą ręką stało
się nieco bardziej intensywne. — Od soboty jestem PANIĄ. — Wskazała na swój
serdeczny palec ozdobiony złotą obrączką. — Nazwiska nie zmieniłam, aby nie
utrudniać wam życia koniecznością zapamiętania nowego, ale oczywiście sposób
zwracania się do mnie uległ zmianie — zakończyła z szerokim uśmiechem na
umalowanych wściekle różową szminką ustach i zabrała dłoń sprzed nosa Lenny’ego.
Od tej chwili trzymała już rękę normalnie, najwyraźniej ukontentowana, że
nareszcie mogła się pochwalić komuś swoim nowym stanem cywilnym.
— A co twojego pytania —
kontynuowała — nie można zmniejszyć ilości godzin żadnych zajęć. Musicie mieć
ich tyle, ile ustalił dyrektor! — Ostatnie słowo podkreśliła podniesieniem
głosu. W tej chwili przez swoją zaciętą minę w niczym nie przypominała
roztrzepanej i żywiołowej nauczycielki. Chyba zdała sobie z tego sprawę, bo
wkrótce na jej usta powrócił dobrze uczniom znany, słodziutki uśmieszek. —
Uznałam, że w większych grupach będziemy mieć więcej okazji do skonfrontowania
swoich poglądów.
— Po prostu nie chce jej się
dwa razy gadać tego samego — mruknęła Dagmara do Mikko, który uśmiechnął się
pod nosem.
— A ty, moja droga panno, nie
rób takiej skrzywionej miny. — Pani Nykanen nieoczekiwanie zwróciła się do
Dagmary. — Zostanie ci taka i będziesz starą panną.
Wolę być starą panną niż
bezmózgą mężatką, pomyślała dziewczyna, ale odpuściła sobie mówienie tego na
głos. Spojrzała jedynie na Mikko wzrokiem pytającym „słyszała?”. Chłopak
jedynie wzruszył ramionami.
Nauczycielka swoim zwyczajem
ustawiła krzesło na środku klasy i usiadła, zakładając nogę na nogę.
Przeczesała palcami farbowane, jasnoblond włosy i po raz kolejny obdarzyła
uczniów słodkim uśmiechem.
— Dzisiaj jednak nie będziemy
zajmować się filozofią. — Dagmara usłyszała, jak siedzący za nią Lenny
odetchnął z ulgą. — Jak oczywiście wszyscy wiecie, jestem nauczycielką, która
doskonale zdaje sobie sprawę z nastrojów swoich uczniów i jest świadoma, że
kiedy w ich szkolnym życiu dzieje się coś ważnego, nikt nie będzie w stanie
skupić się na lekcjach.
Po stronie wróżbitów ktoś
stłumił parsknięcie śmiechem.
— A dzisiaj jest ważny, ważny
dzień! — kontynuowała nauczycielka. — Dzisiaj będziecie uczestniczyć w bardzo
istotnym procesie, jakim jest wybieranie aktorów do przedstawienia! Jako że
jestem pasjonatką szeroko pojętej sztuki, także tej teatralnej, muszę wam
powiedzieć, że dobry aktor to połowa sukcesu przedstawienia, a poza tym…
Tutaj nastąpił długi i
wyczerpujący wywód na temat niezmiernie ważnej roli, jaka została jej
przydzielona: wspólnie z panem Karevikiem będzie wybierać aktorów do
inscenizacji Nocy Polarnej. Nauczycielka zapewniła ich, że posiada wszystkie
kwalifikacje niezbędne, aby należycie wypełnić zadanie, oraz, że jej świeżo
poślubiony mąż nie ma absolutnie nic przeciwko współpracy z panem Karevikiem.
Uczniowie absolutnie nie musieli się martwić, jej małżeństwo w żaden sposób nie
było zagrożone.
Dagmara pomyślała sobie, że
straciłaby cały szacunek do pana Karevika, gdyby kiedykolwiek chciał się umówić
z tą kupą różu i platynowej farby do włosów i dokładnie w tej chwili
nauczycielka ponownie nad nią stanęła.
— Ty! — rzekła, podnosząc brodę
dziewczyny. Dagmara odruchowo cofnęła się, bo pani Nykanen wbiła jej w szyję
długie, sztuczne paznokcie. — Ty na pewno marzysz o roli księżniczki Leonardy.
Ktoś zachichotał głośno i było
niemal pewne, że to któraś z bliźniaczek. Czy też z klonów, jak wolała o nich
myśleć Dagmara.
— Nigdy mi to nawet przez myśl
nie przeszło — odparła.
Nauczycielka wyglądała na
straszliwie zszokowaną.
— Nie?
— Nie — powtórzyła Dagmara. —
Wie pani, księżniczka Leonarda na pewno nie chodziłaby z taką skrzywioną miną.
— Masz trochę racji — zgodziła się
pani Nykanen po chwili uważnego przyglądania się dziewczynie. — Z urody byś
pasowała, taka biała jak ściana blondynka z długimi włosami. Jak sądzisz? —
spytała jednego wróżbitę. Dagmara rzuciła mu groźne spojrzenie, przez co
chłopak zrobił się czerwony jak burak i tylko skinął nauczycielce głową. — Jednak
masz rację z tą skrzywioną miną, przydałby ci się jakiś przyklejony uśmiech. I
jeszcze ten wielgachny nos… Nie, nie nadajesz się na Leonardę — orzekła w końcu
pani Nykanen, kręcąc głową z dezaprobatą. — Może czarownica? Nie, ona była ruda
— przypomniała sobie, zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć. — Za to ty byłbyś
idealnym rycerzem Ragnvaldem! — Wskazała na Lenny’ego.
Chłopak rozejrzał się po sali w
nadziei, że słowa jednak skierowane były do kogoś innego. Kiedy zorientował
się, że naprawdę chodzi o niego, postarał się bronić.
— Ale panno… to znaczy, pani
Nykanen, ja w ogóle nie mam…
— Ależ masz, masz! —
wykrzyknęła entuzjastycznie nauczycielka. — O cokolwiek ci chodziło. Będziesz rycerzem, masz to u mnie załatwione. Szkoda tylko, że nie będziemy mogli
wprowadzić do szkoły białego konia, te zwierzęta to jednak strasznie paskudzą,
strasznie…
Biedny Lenny skulił się w sobie
i nie odzywał do końca lekcji.
Reszta zajęć upłynęła na
komentowaniu urody każdego znajdującego się w sali ucznia i propozycjach
dotyczących obsady przedstawienia. Dagmara, uradowana, że zawczasu zatroszczyła
się o zgodę na niebranie udziału w spektaklu, pozwoliła swoim myślom błądzić wokół
tajemniczego zaginięcia klucza do pokoju jej i Sanna-Leeny, czasami przechodząc
na listę rzeczy, które chciałaby zrobić bliźniaczkom, za te parszywe uśmieszki
i głupie chichoty. Zwykle w takich chwilach rozmyślałaby o Francesce, jednak
teraz wystarczyła jej wizja krwiożerczego renifera.
W końcu jednak stwierdziła, że
o wiele przyjemniejsze są marzenia o wielkiej tabliczce mlecznej czekolady.
— Rycerz na białym koniu! —
parsknął śmiechem Jonatan, kiedy wreszcie zabrzmiał dzwonek i uczniowie
wydostali się na korytarz. Lenny zrobił się czerwony z wściekłości.
— A tobie zaproponowała rolę
parobka!
— Parobek przynajmniej nie musi
się aż tyle odzywać — bronił się Jonatan. Niestety prawdą było, że książę
Ragnvald miał mnóstwo kwestii, w dodatku jedna była bardziej ckliwa od drugiej.
— Krzywa mina i wielgachny nos,
co? — rozległ się szept za plecami z Dagmary.
Dziewczyna odwróciła się i spojrzała – dosłownie – z góry na jedną z
bliźniaczek. Przez chwilę szukała jakiegoś kontrargumentu na odpowiednim
poziomie, jednak do ich urody nijak nie można było się przyczepić. — Można się
jeszcze pokusić o bezbiuście — dodała
Anna lub Hanna, chichocząc głośno i łapiąc siostrę pod rękę.
— Przynajmniej nie jestem
kurduplowatym klonem! — warknęła Dagmara. Nie czekając na chłopaków szybkim
krokiem odeszła w stronę klasy alchemii, która miała być następną lekcją.
Popołudnie minęło w
zastraszającym tempie, mimo że wybory aktorów trwały bardzo długo. Śmiesznie
było patrzeć na dziewczęta mizdrzące się przed nauczycielami i próbujące ich
przekonać, że to one najlepiej nadają się do roli Leonardy. Przynajmniej tak
było ze strony Dagmary, która od razu zgłosiła się do przygotowywania
rekwizytów i resztę dnia miała spokój. Prawdę mówiąc, z dramatu nie
przypominała sobie żadnych przedmiotów, za wyjątkiem miecza księcia i
chusteczki, w którą Leonarda wycierała swoje łzy. Nie będzie musiała zbytnio
się przemęczać.
Do roli księżniczki ostatecznie
wybrano Karlę Anderson, alchemiczkę z czwartej klasy, a na swoje nieszczęście i
uciechę kolegów, Lenny rzeczywiście został księciem Ragnvaldem.
***
Tyle mam na swoje usprawiedliwienie.
No i jeszcze to, że przez parę dni nie miałam internetu. Proszę mnie pogryźć za wszystkie błędy i idiotyzmy w powyższym tekście.
Na początku drugiego akapitu lapoński z małej, bo to przymiotnik ;)
OdpowiedzUsuń"Jego kciuk wrócił już do normalnego stanu, dlatego też chłopak wspaniałomyślnie uznał, że nie jest już obrażony na Dagmarę." - powtarzasz 'już'.
"— Czy ty wiesz, że ja przez tą godzinę nauczyłbym się całej teorii na ćwiczenia z alchemii?" - tę.
"— Niestety z ważnych powodów życiowych — mówiła, machając dłonią tuż przed oczami siedzącej w pierwszej ławce Sanna-Leeny — musiała poprosić naszego szanownego pana dyrektora o skrócenie mi etatu." - domyślam się, że miało być 'musiałam'.
Oczywiście ochy i achy dla twoich opisów, bo są świetne i też chcę tak barwnie wszystko opisywać.
Dagmara przez chwilę żałowała, że Włoszka nie poszła z nimi. Rozkoszowała się wizją koleżanki pożeranej przez jakiegoś renifera, dopóki Mikko nie sprowadził jej na ziemię i nie uświadomił, że te zwierzęta raczej nie polują na ludzi. - to jest zdecydowanie mój najulubieńszy fragment, który wywołał u mnie histeryczny śmiech. xD Miś polarny uplasował się na drugim miejscu, zaraz za reniferem. :D A na trzecim jest ujawnienie tajemnicy bliźniaczek, które trochę ucierpiało na wywaleniu tamtych dwóch rozdziałów. Fajniej by było, gdybyś jeszcze opisała 1-2 sceny, w których one udawały, że są jedną osobą. Nie sądziłam, że okażą się takie wredne dla Dagmary. Widać wielu dziewczynom nie podoba się to, że kumpluje się z chłopakami. xD
A Nykanen zarąbiście załatwiła Lenny'ego z tą rolą rycerza. Biedak, teraz będzie musiał uczyć się głupich, ckliwych kwestii. Już mu współczuję tego, jak wszyscy będą się z niego nabijali. A Nykanen jest straszna, jak ja nie lubię takich głupich, pustych idiotek.
Mam nadzieję, że nie będzie problemów z następnym rozdziałem i pojawi się tego obiecanego 12 kwietnia ;)
Wspaniale budujesz napięcie!
OdpowiedzUsuńTwoje opisy są naprawdę cudowne - takie szczegółowe, plastycznie i dopracowane.
Najlepszy był fragment o reniferze! :)
Dagmara ma doprawdy przedziwne myśli, oj zdecydowanie tak!
Do tego ta sytuacja z bliźniaczkami. Moim zdaniem - mistrzostwo. Ta ich tajemnica, że to niby jedna i ta sama osoba... Ciekawy pomysł, muszę przyznać.
Nykaen sprawia wrażenie takiej frywolnej, pustej dziewczyny, która lubi postawić na swoim. Mam rację? :)
No, to chyba tyle.
Dodam jeszcze, że bardzo lubię to opowiadanie. Rozdział czytało mi się przyjemnie i szybko.
Pozdrawiam.
Przeczytałam ^^.
OdpowiedzUsuńMuszę powiedzieć, że bardzo mi się podobał ten rozdział i coraz bardziej lubię Dagmarę i Sannę-Leenę. Obie bohaterki są od siebie bardzo różne, ale to dobrze, bo dzięki temu ich relacje są znacznie ciekawsze. Ogólnie, obie są intrygujące i ciekawie wykreowane, i są chyba moimi ulubionymi postaciami w opowiadaniu, choć Mikko też jest spoko, ale na postaci męskie nie zwracam tak wielkiej uwagi jak na żeńskie.
W sumie, troszkę im współczuję, że mieszkają i edukują się w tak zimnym, opustoszałym miejscu. Jako osoba nie znosząca śniegu i zimy na pewno nie umiałabym się tam odnaleźć. Ten moment z reniferem mającym niby pożreć Francescę był świetny, w ogóle widzę, że Dagmara za nią nie przepada. W ogóle ona raczej mało kogo lubi i jest nerwową osobą i dość ironicznym spojrzeniu na życie i ludzi. Przynajmniej ja tak ją odbieram.
Trochę za bardzo naskoczyła na Sannę-Leenę, kiedy zniknęły te klisze i klucz, może uznała, że roztrzepana dziewczyna zgubiła klucz gdzieś przez nieuwagę, ale ja myślę, że za zgubieniem tych przedmiotów mogły stać duchy. Sama zresztą wspominałaś na gadu, że je wcisnęłaś. Może po prostu zrobiły kawał nastolatkom i czaiły się gdzieś w ukryciu, śmiejąc się z ich kłótni? Kto je tam wie ;P.
O, czyli Anna i Hanna to dwie różne osoby? Nie mniej jednak, obie są irytujące i coś czuję, że Dagmara będzie darła z nimi koty. Ja w każdym bądź razie nie polubiłam ich.
Nie polubiłam też tej nauczycielki. Kurczę, co za denerwujące babsko! Nie dość, że robi nudne lekcje z czegoś tak ciekawego, jak filozofowanie, nie pozwala uczniom się wypowiedzieć, to jeszcze sama próbuje decydować, kto ma kogo grać w przedstawieniu. Naprawdę współczuję nieszczęsnemu Lenny'emu, dobrze, że chociaż Dagmarze udało się uniknąć zagrania.
W ogóle mam wrażenie, że przedstawienie będzie dość ważnym elementem historii, tym bardziej, że i adres bloga brzmi "noc polarna". Czyżby właśnie z tego powodu?
Nie mniej jednak, naprawdę miła lekturka ^^. Coraz bardziej lubię tą historię ;)).
Przybyłam, przeczytałam i teraz próbuję sklecić jakiś sensowny komentarz, ale jakoś nieszczególnie mi to wychodzi. No to może tak: rozdział oczywiście bardzo mi się podobał. Z resztą to chyba nie jest żadnym zaskoczeniem, bo polubiłam twój styl, który jest tak lekki, że ledwo zaczęłam czytać, a już musiałam skończyć, bo dotarłam do samego końca. Humoru nie można ci odmówić, bo gdy zaczęłam czytać o ludożernym reniferze czy miśku polarnym pokładałam się ze śmiechu :D
OdpowiedzUsuńPoza tym lubię twoich bohaterów. No może nie wszystkich, bo na przykład taka Francesca czy te bliźniaczki, o których nawet nie wiedziałam, że są bliźniaczkami, leciutko mnie denerwują. Cała reszta jest ogólnie raczej ok. Szczególnie fajnie wykreowałaś postać Dagmary. Nie jest ona jakąś cichą myszką, tylko wie, co chce osiągnąć w życiu i do tego dąży. Pomysłowa, zabawna, tak ociupinkę arogancka i z całą pewnością przyjacielska, ale tylko dla ludzi, którzy na to zasługują ;) A skoro jesteśmy przy przyjaciołach, to polubiłam także chłopaków, z którymi się zadaje. Mikko i Lenny są genialni. Dlatego trochę mi się żal zrobiło Lenny'ego, po tym jak załatwiła go ta nauczycielka. Wkręciła go do przedstawienia, w którym wyraźnie nie miał ochoty brać udziału i to do znaczącej roli! Hah, nie no szkoda mi go :P Dobrze, że Dagmara to przemyślała i udało się jej uniknąć takiego losu. Chyba zbyt szybko nie polubię nauczycielki. Nigdy nie przepadałam za takimi osobami, które narzucają swoją wolę innym.
Co tam jeszcze... A tak! Zastanawia mnie, kto włamał się Dagmarze do pokoju. Choć włamał to chyba zbyt duże słowo, bo w końcu ten ktoś miał klucz, który tak beztrosko zapodziała jej lokatorka. Czyżby to były te bliźniaczki? Ciekawa sprawa.
Ogólnie rzecz biorąc, opowiadanie coraz bardziej mi się podoba. Jestem ciekawa, co wydarzy się w trakcie wystawiania sztuki, bo w końcu musi to być jakieś przełomowe wydarzenie, skoro ten sam tytuł nosi opowiadanie.
Czekam na więcej ^^
Pozdrawiam serdecznie
Mi się ta notka bardzo podobała, przede wszystkim przez humor, którego w Twoich tekstach nie brakuje :> Zdecydowanie podobała mi się wizja renifera zjadającego Francescę, chociaż to zdecydowanie mało prawdopodobne.
OdpowiedzUsuńW każdym razie po powrocie ze spaceru Dagmarę czekała niemiła niespodzianka. Ktoś ukradł jej klisze, a to wszystko najpewniej przez Sannę-Leenę, która zgubiła klucze. Albo ktoś jej je ukradł, co też wydaje się prawdopodobne. Oczywiście nie można się zgodzić z faktem, że to Sanna miała gorzej, w końcu jej ukradziono niemały majątek. Ciekawe kto stoi za kradzieżą? Do głowy od razu przyszła mi Włoszka, ale równie dobrze może być to ktokolwiek inny.
Ale numer z tymi bliźniaczkami, hahaha :D Fragment z tym, że Anna i Hanna nie są wcale jedną osobą, która ciągle zmienia imię, jest moim faworytem z tej notki, zdecydowanie.
No, no Lenny będzie gwiazdą przedstawienia, niezły farciarz z niego, chociaż sam zainteresowany pewnie nie jest zadowolony. Ta nauczycielka ma coś nieźle w głowie poprzewracane, żeby tak komentować wygląd swoich uczniów. Dagmarę od roli uratowała mina i nos, chociaż rzeczywiście byłoby śmiesznie, gdyby dostała angaż w przedstawieniu jako księżniczka ;>
Pozdrawiam!
Och, Lenny będzie (moim) rycerzem na białym koniu, ach, ach!
OdpowiedzUsuńNie było źle, naprawdę, tylko tak jakoś krótko i nadal mi brakuje jakiejś takiej akcji.
Co mi się nie podobało, to postać pani Nykanen (swoją drogą, zabiją mnie te ich nazwiska). W sensie, nie sama postać, tylko jej kreacja. Była tak stereotypowa, że aż nudna. Róż, tipsy, pusto w głowie - kompletnie wyprałaś ją z charakteru, a szkoda, bo akurat Ty masz taki poziom warsztatu, że nie powinno się to zdarzyć, przynajmniej moim zdaniem.
Podobne odczucia mam do bliźniaczek, robią się z nich klasyczne Złe Różowe Barbie. Takie mało charakterystyczne.
Ja myślę, że najpierw ten żyrandol, teraz klisze - to wszystko sprawka bohaterów prologu i ciągle czekam na powiązania z nimi i żeby coś się w końcu zadziało.
No dobrze, teraz czekam również na Lenny'ego w roli dzielnego rycerza, ale wiesz, to są dość płytkie pobudki.
— Za to ty byłbyś idealnym rycerzem Ragnvaldem! — Wskazała na Lenny’ego.
Chłopak rozejrzał się po sali w nadziei, że słowa jednak skierowane były do kogoś innego. Kiedy zorientował się, że naprawdę chodzi o niego, postarał się bronić.
— Ale panno… to znaczy, pani Nykanen, ja w ogóle nie mam…
— Ależ masz, masz! — wykrzyknęła entuzjastycznie nauczycielka. — O cokolwiek ci chodziło.
- To jest moja absolutna perełka tego rozdziału <3
...czasami przechodząc na listę rzeczy, które chciałaby zrobić bliźniaczkom,za te parszywe uśmieszki i głupie chichoty. - Wydaje mi się, że ten przecinek jest tu niepotrzebny.
Na koniec zacytuję radę dla autorów od Neila Gaimana, autora Nigdziebądź oraz Gwiezdnego pyłu: keep writing.
Także żadne "I don't wanna live on this planet anymore", tylko do pisania, droga Maarit!
Pozdrawiam,
h.
O, wreszcie się ktoś do czegoś przyczepił!
UsuńI za to bardzo dziękuję, za resztę również, ale naprawdę przydałoby mi się więcej czepiania. Mogłabym się nawet dać zanalizować.
Bliźniaczki zostały zepsute totalnie, wiem. To przez wywalenie dwóch rozdziałów, które właściwie do historii nic nie wnosiły, ale dalej postaram się poprawić ich charaktery.
Nykanen właśnie miała być taką stereotypową, różową lalą, ale ona nie jest jakąś super ważną postacią, więc mam nadzieję, że nie będzie już tak kłuć po oczach ;)
Co do reszty - I really don't want to live on this planet i to nie ma nic wspólnego z pisaniem. Za to bardzo na nie wpływa, bo w tym momencie pisanie pseudokomediowych tworów mnie po prostu męczy. I dlatego poziom leci na łeb na szyję, ale usilnie staram się podnieść.
(Tak, trzeba było wziąć się za coś normalnego.)
Ja myślę, że najpierw ten żyrandol, teraz klisze - to wszystko sprawka bohaterów prologu i ciągle czekam na powiązania z nimi i żeby coś się w końcu zadziało. Tak! Wreszcie ktoś zauważył! Spoilery są zue, ale co mi tam: duchy są sprawcami wszystkiego, co się tylko pojawi. Coś się za niedługo zacznie dziać, ale z płynnością akcji w tym opowiadaniu jest dość różnie - to raczej epizody, które sensu powinny nabrać pod koniec.
Dziękuję za komentarz i zwijam się do pisania ;) Jakbyś chciała mnie kiedyś za coś pogryźć, to się nie krępuj.
Przepraszam, że piszę dziś, choć przeczytałam kilka dni temu, ale dopiero dziś znalazłam czas.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że jakoś sam początek mnie nie zachwycił. Choć może to być spowodowane humorem, w którym byłam, czytając ten fragment. Więc pozostawię go bez komentarza, bo zapewne będzie nieobiektywny.
Zachowanie koleżanki Dagmary pozostawia sobie wiele do życzenia. Wydaje mi się ona najmniej odpowiedzialną bohaterką z jaką do tej pory miałam do czynienia. Na początku jej broniłam. Wydawała mi się zabawna i zakręcona, ale z rozdziału na rozdział tracę do niej sympatię natomiast rośnie ona odnośnie Dagmary.
Bliźniaczki też okazały się mało przyjazne. W końcu co miały z tego, by denerwować swoim zachowaniem innych? Wcale nie dziwię się bohaterce, że była oburzona, bo stała się obiektem żartów.
Końcówka jest moim ulubionym fragmentem. Nauczycielka wyszła ci naprawdę dobrze, mimo iż jest specyficzna. A potocznie mówiąc wygląda mi na typową blondynkę (bez obrazy dla naturalnych blondynek). Jej zachowanie było nieco dziecinne, więc aż dziwne, że uczy takiego przedmiotu, ale cóż są różni ludzie. Jej zachowanie wobec Dagmary było wyjątkowo nieprzyjemne, a późniejsze bliźniaczek wręcz chamskie. Tyle w tym dobrego, ze Dagę ominęło występowanie w tym przedstawianiu. Nie widzę jej jako księżniczki, choć... u boku Lenny'ego, to co innego. Nie wiem czemu, ale widzę ich jako parę w mojej głowie. Może dziwaczne, ale ja wszędzie muszę wymyślić sobie wątek miłosny. Swoją pomysł ciekawe jak chłopak poradzi sobie z rolą "księcia" xD
Ps. widziałam, że napisałaś gdzieś 0 zamiast o. :)
Pozdrawiam, L. ;*
Cóż, w Twoich tekstach nie brakuje humoru. To ich plus, żekłabym Ta ironia i czysty skarkazm... xDD
OdpowiedzUsuńPoczątkowa scena i wzmianka o reniferze wywołay u mnie głośną salwę śmiechu. Aż się mnie pytali, co mi jest :)
Dagmara wydaje się być dość stanowcza ale też i uparta oraz zadziorna. Wnoszę to po kilku początkowych zdaniach.
Dalej. Panna Nykanen. Cholernie stereotypowa postać, ale ma swoje plusy. Jest tak stereottypowa, że łatwo można ją sobie wyobrazić. I ta jej stereotypowość ma też to do siebie, że ja np. od razu widzę ją jako odpowiednik Dolores Umbridge xDD
Rozdział mi się podobał. Masz lekko styl a dawka humor sprawa, że czytelnik aż ma ochotę wrócić ponownie.
Pozdrawiam!
http://irim-story.blogspot.com/